Komentarz do Summy teologii – rozdział VIII Architekt przy pracy

Historia świata

Historię określono niegdyś jako połączenie sztuki i filozofii. Ale w rzeczywistości zbyt wiele w historii jest połączeniem fikcji i faktów. Niezależnie od jej składników i sposobu wytwarzania historia jest zazwyczaj przyjemna w lekturze, nawet jeśli sprawy, których dotyczy, są przykre. Możemy wobec niej zachować spokój, obiektywizm, rozsądek. Przecież ci ludzie nie powstaną z martwych i nie wyzwą nas na dysputę czy pojedynek. Przeszłość jest bez najmniejszych wątpliwości martwa i możemy patrzeć w jej oblicze tak pewnie, jak patrzylibyśmy na zwłoki wroga, podsumowując jego błędy, drwiąc z nieudolności, śmiejąc się z jego żądań i dławiąc protesty tak lekko i majestatycznie, jak uciszamy komentatora radiowego.

Historia, którą trzeba opowiedzieć

Możemy odnosić się do historii zupełnie beznamiętnie — to znaczy do przeważającej części historii. Szczegółowe opisy ludzi, narodów, ras, nawet setek stuleci mogą przesuwać się przed naszymi oczami (podobnie jak tysiące spraw przesuwają się przez biurko sędziego), podczas gdy nasze życie pozostaje nietknięte, pragnienia — nienaruszone, a zadowolenie z nas samych — niezmącone. Kiedy kopiemy trochę głębiej i uderzamy w fundament historii wszelkiego działania, sprawa wygląda zupełnie inaczej. Nie możemy lekceważyć zasadniczej historii świata, gdyż jest ona sprawą niezwykle osobistą.

Już sama styczność świata rzeczywistego z ludzkim intelektem wywołuje trudności, tymczasem nikomu jak dotąd nie udało się jej uniknąć. Nie chodzi tu o szczególne problemy, przygotowane specjalnie, by zadowolić gust historyka czy filozofa. Niektóre z nich dręczą każdego człowieka, jaki się narodził. Domagają się odpowiedzi głośno i z niemal ordynarną natarczywością. Nie zostaną odłożone, uciszone, odsunięte na bok, a od odpowiedzi na nie zależy cały bieg życia ludzkiego w każdej epoce. Ludzie muszą wiedzieć, w jaki sposób zaistniał świat, z czego został zrobiony, co było wzorcem dla tej olbrzymiej pracy, dlaczego w ogóle został wytworzony i kiedy, skąd pochodzi i dlaczego występuje ogromna różnorodność w świecie, co utrzymuje świat w działaniu.

Oczywiście odpowiedzi na takie pytania nie mogą zostać zaliczone do kategorii kojących bajek do poduszki, którymi uspokajamy serca w oczekiwaniu na śmierć, podobnie jak uspokajamy dzieci, zanim je wyślemy, by poddały się tajemniczemu ryzyku zapomnienia snu. Nie mogą być przyjemną prozą literacką, za pomocą której rozpraszamy odosobnienie mroźnego zimowego wieczoru, zaludniając dom zagadkowymi gośćmi. Nie jest to opowieść przeszłości pogrzebana wraz z przeszłością; jest to historia przeszłości kształtująca teraźniejszość. Opierając się na niej, ludzie przeżywają życie mądrze lub szaleńczo, z nadzieją lub rozpaczą, odważnie lub kuląc się tchórzliwie, z sukcesem lub żałosnym niepowodzeniem.

Historia, w której nie można pominąć architekta

Można tu słusznie zaprotestować, zwracając uwagę, że książka ta — przewodnik po Summie — jest teologiczna. Jeśli to określenie cokolwiek znaczy, oznacza książkę o Bogu. Może więc należy trzymać się właściwego tematu takiej książki, a rozważania nad światem pozostawić naukowcom i filozofom? Zdecydowanie jest prawdą, że ta książka jest teologiczna i że teologia zajmuje się Bogiem. Zapewniamy oponenta, że będziemy wierni właściwemu tematowi teologii, podobnie jak wierny mu jest święty Tomasz w swym arcydziele. Tutaj, tak samo jak tam, cokolwiek będzie bezpośrednim przedmiotem dyskusji — niebo czy piekło, grzech czy cnota, błoto czy gwiazdy, święty czy grzesznik, młodość świata czy wieczność Boga — wszystko będzie omawiane właśnie w odniesieniu do Boga.

Jest mniej zaskakujące, że książka teologiczna omawia świat, niż gdyby książka omawiająca świat próbowała pominąć wzgląd na Boga. W rzeczywistości Bóg ma coś wspólnego z rozgrywaniem się każdego aktu składającego się na dramat, jakim jest wszechświat — odgrywa w nim pewną rolę. Niczego w całym wszechświecie nie da się bowiem należycie rozważyć, naprawdę zobaczyć, naprawdę umiejscowić, naprawdę ocenić, jeśli nie będzie się tego rozważać w powiązaniu z Bogiem. Tak jak wszystko, co mówimy o Bogu, nazywanie Go architektem wszechświata jest stanowczo niewystarczające. W końcu architekt jest odpowiedzialny tylko za kształt domu. Jeśli pozostawił użyteczne plany, budowa domu może się świetnie obejść bez niego. Gdy dom jest gotowy, architekt znika w ciemnych zakamarkach swego biura, a reszta historii domu i ludzki dramat rozgrywający się w jego ścianach leżą zupełnie poza zasięgiem jego projektu. Bóg jest architektem wszechświata, lecz jest także jego ekipą budowlaną, jego podporą i zarządcą, źródłem życia i działania i jego celem.

Filozof spogląda na świat w migotliwym świetle ludzkiego rozumu, niezmordowanie prowadząc niekończące się poszukiwania ostatecznych odpowiedzi, jakie są dostępne ludzkiemu umysłowi. Teologia również poszukuje ostatecznych odpowiedzi. Jest jednak czymś o wiele większym niż mądrość ludzka. Jest najwyższą mądrością, która spoglądając w dół z najdalszych horyzontów wieczności, z zapleczem nieskończonego doświadczenia i w jasnym świetle Pierwszej Prawdy wydaje dojrzały, doskonały wyrok, będący ostatnią, właściwą, zadowalającą odpowiedzią na pytanie, jakim jest świat, aż do jego najdrobniejszych szczegółów.

Teologia ma naprawdę coś do powiedzenia o świecie. W istocie rozpoczęliśmy nasze rozważania teologiczne właśnie od świata. W tych początkowych rozważaniach świat posłużył jednak tylko za punkt wyjścia, za start wyprawy w głąb boskości. Nie próbowaliśmy jeszcze rozważać świata stworzonego w sobie samym, lecz raczej mówiąc o małych, oczywistych faktach istniejących w świecie — takich jak mrugnięcie okiem, doskonałość kamienia, porządek widoczny w budowie ludzkiego oka — wspięliśmy się na wyżyny życia Boga.

Kształtowanie się historii

W tym rozdziale rozpoczynamy szczegółową analizę świata. Pogrążenie się w masie szczegółów w tym świecie moglibyśmy łatwo przypłacić utratą właściwej perspektywy, skutkiem czego wpadlibyśmy w efekcie w pułapkę i omyłkowo uznalibyśmy mrowisko za górę. Znacznie lepiej będzie trochę się oddalić, starając się o uzyskanie ogólnego widoku krainy, którą zamierzamy najechać: nakreślmy jej główne zarysy, zapamiętajmy starannie istotne cechy i zapoznajmy się z jej topografią, przynajmniej z grubsza, zanim wyruszymy w drogę. Ten ogólny widok jest celem obecnego rozdziału.

Począwszy od następnego rozdziału, w pozostałej części książki będziemy badać świat szczegółowo. Dokładnie przeanalizujemy świat duchowy i materialny, a także świat podwójnie tajemniczy — w części duchowy, w części materialny: świat człowieka. W całym tym rozdziale i we wszystkich innych będziemy rozważać Boga: nie takiego, jaki jest sam w sobie, nie Jego naturę ani nie Trójcę Osób Bożych — to wszystko zostało już zrobione — ale Boga jako Tego, od którego wzięły początek stworzenia. Boga Stworzyciela i Władcę świata.

Przyczyna świata

Historia świata nie jest powieścią detektywistyczną. Wskutek tego celem tej historii nie jest zamącenie w głowie, ukrycie odpowiedzi ani odwołanie się do niemożliwych do przyjęcia wyjaśnień. Jest to historia, którą należy opowiedzieć szybko, jasno i w całości, ponieważ wszyscy ludzie muszą ją całą dokładnie poznać, zanim podejmą zajmujące zadanie życia ludzkiego. Nie jest to jednak w żadnym wypadku historia prosta. Objaśniany w niej świat stworzony dostarcza filozofowi takich fundamentalnych problemów, jak pochodzenie wielu od jednego bez zaszkodzenia tej jedności, działanie pierwszej przyczyny i istnienie celu w świecie zbyt wielkim, by umysł filozofa mógł objąć jego plan. Problemy człowieka niebędącego filozofem i tajemnice okupujące umysł człowieka, który z całych sił stara się filozofem być, nie są faktycznie zupełnie różne. Łączą się one w kluczowej kwestii dotyczącej przyczyny stworzonego wszechświata: co jest jego przyczyną sprawczą i jak ta przyczyna działa, co było jego przyczyną materialną, co było przyczyną formalną czy też wzorczą i co było przyczyną celową — celem? Historia świata musi nabrać kształtów zgodnych z tym poczwórnym pytaniem.

Istnienie przyczyny

W drugim rozdziale tej książki zobaczyliśmy, że przyczyną sprawczą świata może być tylko Bóg. Widzieliśmy tam, że jedynym możliwym wyjaśnieniem istnienia świata stworzonego jest całkowicie niezależna pierwsza przyczyna, od której zależy każde stworzenie, każde działanie, każdy ruch, każda oznaka inteligencji, każda odrobina porządku. Obecne pytanie nie dotyczy zatem istnienia Boga ani tego, że jest On pierwszą przyczyną. Chodzi tu raczej o zgłębienie sposobu działania Boga. Jak działał Bóg? W jaki sposób powstał faktycznie świat stworzony?

Sposób powstania świataWyjaśnienia dualistyczne: zasada doskonałości i niedoskonałości

Wielu filozofów przyjęło entuzjastycznie oczywistą odpowiedź dualizmu. W świecie było dużo doskonałości i było też dużo niedoskonałości. Doszli oni do tego rozwiązania w podobny sposób jak człowiek, który mógłby wywnioskować, że w mieszkaniu pracują mężczyzna i kobieta, ponieważ jeden pokój jest wzorem porządku, wszystko w nim jest poskładane i odłożone na miejsce, tak że niczego nie można znaleźć, a w drugim widać zagracone biurko, sterty na krzesłach i podłogę zasłaną różnymi rzeczami i każdy przedmiot znajduje się w bezpośrednim zasięgu ręki. Filozofowie ci uznali, że istnieją dwie pierwsze zasady: jedna całkowitej doskonałości, a druga całkowitej niedoskonałości; wychodząc od zasady niedoskonałości, zasada doskonałości wytworzyła stworzenia świata. Rozwiązanie było szybkie, oczywiste i bezwartościowe.

W rzeczywistości — jak dostrzegliśmy, zajmując się istnieniem Boga — po prostu nie może być dwóch pierwszych zasad. Co więcej, zasada niedoskonałości, mimo że zależna od tej drugiej we wszelkim rozwoju, jest jednak niezależna w istnieniu. Brzmi to tak, jak gdybyśmy mówili, że człowiek ma wszystko oprócz człowieczeństwa albo że psu nie brakuje niczego poza cechami psimi. Zależna pierwsza przyczyna bytu jest równie bliska rzeczywistości jak pusta muszla bez zewnętrznej powierzchni.

Zasada dobra i zła

Jednakże dualistów to nie zniechęca. Występują z kolejnym typem rozwiązania, które wydaje się bardziej przekonujące, ale faktycznie jest po prostu beznadziejnie sprzeczne. Ponieważ w świecie było dobro, a także bardzo dużo zła, i ponieważ zło jest tak ostatecznie przeciwne dobru, wszechświat został wyjaśniony przy użyciu dwóch zasad, z których każda jest najwyższa na własnym obszarze: pierwsza to zasada dobra, druga — zła. Nie działają one razem ani jedna po drugiej, lecz zwalczają się wzajemnie. Dobro jest triumfem zasady dobra, zło — pomnikiem walki, w której zasada dobra została pokonana przez zasadę zła. Zdarza się czasami, że taką interpretację nadaje się chrześcijańskim prawdom o istnieniu Boga i diabła. Być może szatan cieszy się z tego, ale nie ma w tym za grosz prawdy. W takim razie prawda musi być gorzkim lekarstwem dla kogoś w położeniu diabła.

I znowu objaśnienie jest szybkie, oczywiste i bezwartościowe. Zasada zła działająca jako najwyższa na własnym obszarze byłaby z gruntu zła, to znaczy nie miałaby w sobie dobra. Twierdzenie to brzmi dość rozsądnie, jeśli człowiek natychmiast przerwie myślenie. Problem polega jednak na tym, że zło nie jest czymś pozytywnym, czymś, czego można dotknąć palcem. Sama istota zła domaga się tego, by wymykało się dotykowi; jest ono brakiem czegoś, wadą. Żeby w ogóle mogło być zło, musi być dobro, w którym mogą powstać dziury, gdyż zło jest właśnie dziurą w dobru. Gdy tylko koncentrujemy się na złu, w jakimkolwiek porządku, niedorzeczność najwyższego zła staje się oczywista. Na przykład w porządku moralnym zło jest pogwałceniem rozumu, czynem nierozsądnym. Gdyby zatem zło moralne było absolutnie pełne, unicestwiałoby to rozum, a zarazem samą możliwość wystąpienia zła moralnego. Jednym słowem, zło, gdyby było całkowite, samo by się unicestwiało. Oczywiście o każdej rzeczy złej można zawsze powiedzieć coś dobrego. Nieprzyzwoita książka zawsze będzie zawierała coś dobrego — będzie doskonale napisana, dobrze oprawiona albo przynajmniej tania. Musi w niej być coś dobrego, bo inaczej nie będzie mogło być nic złego. Wyróżniającą cechą pierwszej zasady zła musiałoby być zatem — co wynika z samej natury zła — jej nieistnienie.

Zło nie może być pierwszą przyczyną, ponieważ zakłada dobro, bo tylko w nim może istnieć. Nie może być niezależne, nie może istnieć samo w sobie, gdyż byłoby to jego unicestwienie. Co więcej, zło nie pojawia się nagle, bez powodu i znikąd, jak słowa wychodzące z roztrzepanej i pustej głowy. Zło musi być spowodowane, musi mieć przyczynę. Oczywiście nie ma przyczyny formalnej; jest wadą czy niedostatkiem formy w pewnym stopniu. Nie ma również przyczyny celowej, ponieważ jest zasadniczo niedostatkiem ukierunkowania na cel. Poszukiwanie przyczyny materialnej zła nie oznacza poszukiwania czegoś, z czego zło powinno być zrobione, tak jak szuka się materiału na papierowe lalki. Oznacza natomiast poszukiwanie jakiegoś odpowiedniego miejsca na zło — miejsca, którym nie może być nic poza dobrem. Co do przyczyny sprawczej, no cóż, zło jest zawsze produktem ubocznym. Nie jest nigdy wytwarzane bezpośrednio. Nie może być samo przyczyną sprawczą, bo jest wadą; nie może mieć przyczyny sprawczej inaczej niż pośrednio, podobnie jak przyczyną śmierci marchewki jest bezpośrednie działanie królika podjęte w celu odżywienia się. Innymi słowy, wyróżniającą cechą zła jest jego pełna zależność. Tymczasem pierwsza zasada jest w najwyższym stopniu niezależna.

Jeśli umieszczamy zło w porządku ludzkim jako pierwszą zasadę, ustanawiamy jako pierwszą przyczynę albo grzech, albo karę. Zło dotykające człowieka jest bowiem wadą albo prawości, albo czynu. W pierwszym wypadku jest karą, przynajmniej za grzech pierworodny, w drugim — samym grzechem. Przyznajmy, że jak na ostateczne wyjaśnienie czegokolwiek są to osobliwe cechy. Jednakże jeżeli o to chodzi, cały dualizm jest osobliwy, podobnie jak osobliwy jest człowiek krótkowzroczny, który upiera się, że poza zasięgiem jego wzroku nie ma niczego. Na tym właśnie polega zasadniczy błąd dualizmu: jest krótkowzroczny. Skupia się na poszczególnych przyczynach, a pozostaje ślepy na powszechną przyczynowość. Nie może zajrzeć za wzgórze, więc za wzgórzem niczego nie ma. Widzi tylko poszczególne skutki i na ich podstawie wydaje ogólną ocenę albo też widzi tylko sprzeczność poszczególnych przyczyn i wyciąga wniosek o istnieniu sprzeczności w samych podstawach przyczynowości. Są czasami ślepcy, którzy upierają się przy prowadzeniu innych; zdumiewające, jak wiele znajdują rowów, do których wpadają.

Wyjaśnienia monistyczne

Dualizm próbuje wyjaśnić rozmaitość świata za pomocą rozmaitości zasad. Na drugim krańcu jest monizm, wyjaśniający tę rozmaitość na podstawie jednej zasady. Ma wielorakie formy, ale trzy spośród z nich są podstawowe i warto się nad nimi szczegółowo zastanowić.

Panteizm

Panteizm rozwiązuje problem, negując jego istnienie. Jest grzechem pierworodnym filozofii Wschodu i dumnym dzieckiem ultranowoczesnych filozofów amerykańskich. Ich zdaniem kwestia pochodzenia świata od Boga — czy od czegokolwiek innego — nie istnieje. Świat jest Bogiem, objawieniem absolutu, który jest z nim tożsamy. Świat jest wewnętrzną ewolucją boskiej substancji.

Starożytni filozofowie opracowali odpowiedź negującą istnienie problemu, by uniknąć czegoś, co wydawało im się pęknięciem jedności bytu. Była to ucieczka z pozornie nieprzekraczalnej przepaści dzielącej skończone i nieskończone; uchylenie się od pozornej sprzeczności wynikającej z dodania bytów stworzonych do nieskończoności i uzyskania w efekcie niemożliwej sumy całkowitej, większej od bytu nieskończonego. Filozofowie współcześni przedstawiają ją jako konieczność dla filozofa, który chce dotrzymywać kroku nauce, jako środek zachowania jedności i hierarchii bytu oraz niezbędny warunek utrzymywania wiedzy w obszarze, do którego należy — w królestwie nauki. Dawna przyczyna tego wyjaśnienia wszechświata była intelektualnym tchórzostwem: w obliczu trudności wiążących się z rozwiązaniem zakwestionowano problem. Doprowadziło to, jak się często dzieje z tchórzostwem, do jeszcze potężniejszych trudności. Współczesny wybór tego samego wyjaśnienia jest raczej intelektualną zdradą, zabójstwem, zdławieniem zdolności, która mogłaby dostrzec problem i znaleźć na niego odpowiedź.

Obie prowadzą do tych samych niedorzeczności: utożsamienia rzeczy doskonałej i niedoskonałej, przygodnej i koniecznej, wolnej i wymuszonej, materii i ducha, zwierzęcia i anioła. Obie tak zdeprawowały intelekt, że połknął gładko utożsamienie przeciwieństw, które normalnie przyprawia go o mdłości. Pozbywając się trudności, pozbywają się Boga. Uzasadniając konieczność pierwszej przyczyny, niweczą samą przyczynę. Nie stawiają odważnie czoła problemowi; w zetknięciu z nim się załamują i strzelają sobie w łeb.

Ewolucja

Drugim wyjaśnieniem monistycznym jest powszechnie dzisiaj faworyzowane wyjaśnienie ewolucyjne. Trzeba dobrze zrozumieć, że ewolucja jako objaśnienie wszechświata nie jest naukową hipotezą roboczą, lecz tezą filozoficzną. I właśnie jej aspektem filozoficznym będziemy się tutaj zajmować. Logicznie jest to panteizm; przyznaje to wielu z jej współczesnych zwolenników. Dla innych ten związek logiczny nie jest widoczny. Twierdzą oni, że nie jest ona panteizmem albo dlatego, że Boga nie ma, albo dlatego, że uznawany przez nich bóg nie ma żadnego z atrybutów pierwszej przyczyny, to znaczy ma wszystko z wyjątkiem boskości. Zbadamy tę filozoficzną ewolucję w dalszej części książki, kiedy będziemy się zajmować pochodzeniem człowieka.

Obecnie wystarczy wskazać, że tak jak panteizm, ewolucja nie jest wyjaśnieniem, lecz odmową wszelkich wyjaśnień. Jakaś pierwotna materia, wieczna lub w tajemniczy sposób rodząca siebie samą, powoli i niepowstrzymanie rozwinęła się dzięki przypadkowi i równie tajemniczemu środowisku w skomplikowany świat znany nam jako wszechświat. Albo, w innej postaci, tajemnicza siła życiowa, całkowicie niedoskonała, po omacku i z konieczności przedostała się przez materię (która nie jest objaśniona) do doskonałości znanych nam dzisiaj. W tej drugiej postaci nie ma wszechświata, nie ma świata materialnego, lecz tylko proces doskonalenia się bez substancji udoskonalanej — proces, który nie zatrzymuje się na czas wystarczający, byśmy o tym wiedzieli. Jest rzeką o nieokreślonym początku, nieprzerwanie płynącą do nieokreślonych mórz, czy też raczej samym płynięciem nieistniejącej rzeki do mórz bez wody.

Obie te filozoficzne postaci ewolucji są bardzo, bardzo stare. Obie przeszły operacje plastyczne, a obecnie podróżują samolotem i ubierają się w młodzieżowe ciuchy, by udowodnić, że są nowoczesne. Bezpośrednią — i nowoczesną — przyczyną tego wyjaśnienia ewolucyjnego był niewątpliwie błędny wysiłek budowania filozofii metodą odpowiednią dla nauk ścisłych. Głębszymi przyczynami były: intelektualne samobójstwo filozofii, będące następstwem niszczycielskiego założenia o istnieniu przepaści między światem umysłowym i materialnym, oraz racjonalizm religijny czasów reformacji, którego logicznym wnioskiem było wyniesienie ludzkiej natury na szczyt wszechświata w wyniku zdeprecjonowania go do poziomu wszechświata materialnego.

Jakiekolwiek byłoby objaśnienie jej pochodzenia, ewolucja jako odpowiedź na pytania wywoływane przez świat stworzony zawodzi. W postaci naukowej podaje ona wysoce przekonywające wyjaśnienie, jak wszechświat się rozwinął. W żadnej ze swych postaci nie podaje jednak wyjaśnienia, dlaczego w ogóle wszechświat się rozwinął, czyli dlaczego i w jaki sposób zaistniał. Proces nie jest wyjaśnieniem, tylko żądaniem wyjaśnienia. Przysypanie tego pytania milionami lat nie zadusza uporczywej wątpliwości. Zdradza jedynie lęk przed pytaniem i brak nadziei co do odpowiedzi. Spowolnienie procesu do kuśtykania ze spętanymi nogami nie zmienia problemu ani wymogu jego rozwiązania.

Stworzenie

Stworzenie, trzecie wyjaśnienie monistyczne, proponuje nam nasza wiara i narzuca rozum. Jest ono popularnie określane jako „robienie czegoś z niczego”. Opis ten, mimo że nie jest nieprecyzyjny, jest narażony na nieporozumienia. Poprawniej stwarzanie jest definiowane jako wytwarzanie skutku niezależnie od jakiegokolwiek istniejącego wcześniej przedmiotu. Jest to, jednym słowem, wytwarzanie całego bytu danej rzeczy. Świat został wytworzony przez pierwszą przyczynę w sposób właściwy dla pierwszej przyczyny, to znaczy w pełnej niezależności. Jeśli twierdzimy, że była ona od czegokolwiek zależna, po prostu odsuwamy problem i negujemy, że ta szczególna przyczyna była pierwsza. Całkowita niezależność w działaniu oznacza wytwarzanie niezależne od jakiegokolwiek istniejącego wcześniej przedmiotu.

Dowody na to wyjaśnienie wszechświata są takie same, jak podane już dowody na istnienie Boga. Albo rzeczy powstały w ten sposób, albo ich nie ma. Nie ma innej możliwości wytłumaczenia wszechświata. Nie jest to tylko kwestia wyjaśnienia rzeczy dużych: gór, kontynentów, planet i gwiazd. Pytanie obejmuje również rzeczy najmniejsze — drobinę kurzu, mrugnięcie okiem. Każda z nich domaga się istnienia Pierwszej Przyczyny i jej sposobu działania — stworzenia — równie głośno jak którakolwiek inna czy też wszystkie razem. Albo istnieje pierwsza przyczyna, albo nie ma skutków. Albo Pierwsza Przyczyna dokonała stworzenia (jeśli w ogóle działała), albo nie jest pierwsza.

Chociaż stworzenie jest jedynym sensownym wyjaśnieniem wszechświata, ludzie w ciągu wieków uporczywie z nim walczyli. Taki opór wobec rozumu ewidentnie wymaga wytłumaczenia. Jednym z powodów była niewątpliwie uparta duma intelektualna, która odmawia złożenia ukłonu przed tajemnicą. A stworzenie rozpatrywane od strony Boga, właśnie jako Jego boskie działanie, jest tajemnicą. Jest nieskończonym działaniem Boga, tak samo jak Jego boska istota. Zrozumienie tego stwórczego działania byłoby zrozumieniem samej boskości. Możemy dowieść, że świat nie mógł powstać w inny sposób, oraz wiemy, że powstał. Nie zachowujemy się też wcale rozsądnie, odrzucając stworzenie dlatego, że wszystkie prawdy muszą pasować do stereotypu naszych skończonych umysłów. W rzeczywistości przyznajemy, że to żądanie jest niemądre, akceptując z łatwością w sferze czysto naturalnej takie tajemnice jak życie, działanie słońca na planety i wiele innych.

Niektórzy postrzegali stworzenie jako zwykłą magię, wizję Boga wyciągającego światy z nicości, jak magik wyciąga króliki z cylindra. Prawdziwa trudność nie polega tutaj na tym, że coś zostało wytworzone z niczego. W rzeczywistości jest to zasadniczy dogmat ewolucyjnej tezy o powstawaniu doskonałości. Współcześni wykształceni ludzie nie wzdragają się na taki pomysł; przyjmują go ochoczo, zwłaszcza jeśli coś jest wytwarzane z niczego bez wystarczającej przyczyny. Prawdziwa odraza intelektualna wiąże się raczej z przyjęciem, że coś powstaje bez przyczyny. W wypadku tajemnicy stworzenia nie ma absolutnie podstaw do tej odrazy, gdyż działa tutaj najwyższa przyczyna.

Inni zbuntowali się przeciwko pozbawionej wysiłku łatwości działania Boga podczas stwarzania, odmawiając uznania pojęcia nieruchomego działania, dzięki któremu wszechświat zaistniał — wszechmoc wyszeptanego polecenia Boga. Bez wątpienia czuliby się lepiej, gdyby praca nad stworzeniem wymagała od Boga wysiłku. Niemniej jednak ci sami ludzie zachowują się dosyć rozsądnie, gdy ta sama zasada filozoficzna pojawia się w innych kwestiach. Nie polują na muchy przy użyciu gradu kul karabinowych ani nie zaciskają pięści, by przebić sobie drogę we mgle. W tych wypadkach widzą wyraźnie, że przewaga osoby działającej dostosowuje ruch i wysiłek niezbędne jej do działania. Spodziewają się, że mrówka będzie się słaniać pod ciężarem kawałka trawy; jeśli jednak niepokonany atleta wchodzi na stadion, słaniając się pod takim samym ciężarem, mogą mieć pewność, że są świadkami komedii lub obłędu. Buntują się jednak przeciw idei, że absolutna wszechmoc może wytworzyć skutki za pomocą zwykłego polecenia.

Stworzenie bytów skończonych w żadnej mierze nie niweczy jedności bytu, jak obawiali się panteiści. Tę jedność można odnaleźć w Bogu, który posiada w najwyższy sposób wszelką doskonałość. Byty stworzone nie dodają niczego do całkowitej sumy bytu; one w bycie uczestniczą. Nie ograniczają nieskończonego, wydzielając miejsce, gdzie kończy się Stwórca, a zaczyna stworzenie. Ograniczenie to wynika bowiem nie tyle z odrębności, ile raczej z samoistności czy niezależności. Mój byt, na przykład, nie jest ograniczony przez byt mojej ręki czy ramienia, lecz raczej ogranicza ich byt. Gdyby tysiące ludzi słuchających mówcy były od niego zależne w samym swoim bycie, nie ograniczałyby jego bytu, lecz raczej on ograniczałby ich byty przez to, że to oni są od niego zależni, a nie on od nich; właśnie dlatego, że słuchacze nie są od mówcy zależni, lecz niezależni, ograniczają jego byt. Gdyby badanie wszechświata miało odkryć jeden byt niezależny od Boga, wówczas istniałoby ograniczenie Boga. Do tego czasu mnogość rzeczy stworzonych nie dodaje niczego do bytu Boga ani go nie ogranicza.

Trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jedną sprawę dotyczącą stworzenia. Jest ono nie tylko jedynym sposobem, za pomocą którego mógł powstać świat, nie tylko jedynym sposobem, za pomocą którego mogła działać pierwsza przyczyna, by świat wytworzyć, lecz także działaniem właściwym wyłącznie pierwszej przyczynie. Tylko Bóg może wytworzyć coś niezależnie od jakiegokolwiek istniejącego wcześniej przedmiotu. Można to wyjaśnić stwierdzeniem, że tylko całościowa przyczyna może wytworzyć całość bytu, podczas gdy od przyczyn częściowych możemy oczekiwać tylko częściowych skutków. I tylko Bóg jest przyczyną całościową w znaczeniu posiadania w pełni doskonałej przyczynowości. Ta sama prawda wynika z rozważania skutku stworzenia, mianowicie bytu. Tak więc wilgotna szmata nie może wytworzyć wszystkich nasączonych wodą skutków letniej ulewy, gdyż tylko uczestniczy w rozmoczonej wilgoci przynależnej zasadniczo do deszczu. Tak samo nie można się spodziewać całkowitego skutku, jakiego wymaga stworzenie, od przyczyny jedynie uczestniczącej w bycie.

Możemy dalej rozwinąć tę prawdę, wskazując, że nie tylko żadna przyczyna wtóra nie może sama stwarzać, lecz także absolutnie nic we wszechświecie — od najwyższego anioła po najmniejszą z rzeczy — nie może być użyte przez Boga jako narzędzie stwarzania. Najbliżej brania udziału w stworzeniu jest ludzka matka, współdziałająca z Bogiem przy wytwarzaniu Jego arcydzieła — istoty ludzkiej. Przygotowuje ona substancję przeznaczoną do złączenia się z duchową duszą, która powstaje wyłącznie dzięki bezpośredniemu działaniu Boga. Nie jest to boski snobizm, wykluczający wszystkie przyczyny stworzone z działalności stwórczej; po prostu w akcie stworzenia nie ma nic do roboty dla przyczyny stworzonej. Mając do wyboru przy wbijaniu gwoździa gąbkę i młotek, jako odpowiednie narzędzie wybralibyśmy oczywiście młotek. Wiemy dobrze, że takie narzędzie musi przynosić właściwy skutek, bo w przeciwnym razie używanie go nie ma sensu. Oczekiwanie, że gąbka zesztywnieje wystarczająco, by wbić gwóźdź, byłoby nadmierne; po prostu nie jest to skutek odpowiedni dla gąbki. Spodziewanie się, że przyczyna stworzona wytworzy właściwy jej skutek, to o wiele za dużo, skoro nie ma niczego, absolutnie niczego, z czego mogłaby ten skutek wytworzyć.

Materia świata

Skoro została już określona przyczyna sprawcza świata i rozumiemy cokolwiek na temat jego natury i sposobu działania, reszta historii świata wychodzi ze skóry, by dostać się na strony tej książki, zanim napiszemy jej zakończenie. Może się wydawać, że rozpoczynamy nową drogę w poszukiwaniu materii świata czy jego modelu; wiemy jednak doskonale, że robimy jedynie okrężny spacer, który doprowadzi nas z powrotem do tego samego zachwycającego miejsca, którym jest boskość.

Sposób myślenia naszych czasów sprawia, że mówienie o materii świata staje się nieomal konieczne. Jego styl mylnie przy tym sugeruje, że istniał wcześniej jakiś przedmiot, nad którym pracował Bóg. W tym błędnym znaczeniu mówi się, że sam Bóg jest przyczyną materialną, czyli materią świata. Jest to jednak niepostrzeżony powrót do chorobliwego, pierwotnego mułu panteizmu lub ewolucji, w których i Bóg, i intelekt muszą umrzeć, by utrzymywać potwora przy życiu. Naprawdę tylko Bóg jest wystarczającym wyjaśnieniem istnienia substancji materialnej wszechświata. Choćbyśmy przyjmowali ją w znaczeniu krańcowej niedoskonałości, którą filozofowie określają mianem „materii pierwszej”, nadal należy ją wywodzić od pierwszej przyczyny, zwłaszcza ze względu na jej całkowitą zależność. Przedstawianie substancji wszechświata jako materiału, z którego Bóg ulepił wszechświat prawie tak samo, jak dziecko lepi babki z garści błota, jest zdecydowanie dziecinne. Ta substancja jest częścią wszechświata i może faktycznie istnieć tylko jako część konkretnych rzeczy, składających się na wszechświat. Nie jest ona warunkiem wstępnym stworzenia, lecz jego skutkiem. Nie jest czymś, od czego Bóg musiał zacząć, lecz czymś, co musiało się zacząć od Bożego aktu stworzenia.

Model świata

Poszukiwanie modelu wszechświata prowadzi nas nawet bardziej bezpośrednio do Boga. Ponieważ skutki inteligentne nie pojawiają się znikąd, jest ewidentne, że wszechświat musi mieć jakiś model. Gdy od czasu do czasu podnosimy zmęczone oczy ponad kurz i zamęt obecnej chwili, by rześkie wiatry przyszłości i suche powiewy przeszłości mogły je umyć i odświeżyć, możemy zrozumieć coś z porady, że tylko Bóg może być modelem wszechświata. Pewne szczegóły arcydzieła — drobiazgowość miłosnej troski, wielkość góry, potęga niszczącego wichru — uwydatniają geniusz rzemieślnika i jesteśmy nieomal gotowi upaść w hołdzie na ziemię. Gdyby modelem było cokolwiek innego niż Bóg, wówczas nie byłby On pierwszy, lecz byłby zależny — to znaczy nie byłby Bogiem.

Model podstawowy i modele drugorzędne

Pomimo cierpienia, występku, brzydoty i zła wszechświata skalą, według której go nakreślono, planem, na podstawie którego go zbudowano, jego projektem, jest wieczna wiedza Boga. To nie te wady trudno wytłumaczyć, lecz właśnie piękno, radość, doskonałość, cnotę, szczęście i samo istnienie wszechświata — można je pojąć tylko jako udział w doskonałości Bożej. Któż poza Bogiem mógłby znać możliwości uczestniczenia w tej boskości, niezliczone lustra, które potrafią odbijać Bożą doskonałość? Widzieliśmy pewne tego przykłady we wcześniejszym rozdziale poświęconym wiedzy Boga. Tutaj należy tylko podkreślić, że boski charakter modelu wszechświata nie przeczy istnieniu wszelkich innych modeli. Oczywiście architekt może mieć w umyśle model budowanego przez siebie domu. Młody chłopak może wybrać model, na którym się wzoruje, kształtując swój charakter. Fakt, że najwyższy architekt posiada pierwszy i absolutnie powszechny model, któremu odpowiada każda rzecz we wszechświecie, nie wyklucza tego, lecz raczej to umożliwia.

Bez takiego modelu działanie Boże nie byłoby inteligentnym działaniem boskiej mądrości, lecz głupim, chaotycznym błąkaniem się pijaka lub idioty. Określone kształty rzeczy mogą powstawać tylko na podstawie określonego planu ich twórcy. Nawet tak zwane przypadkowe odkrycia w badaniach naukowych są niezaprzeczalnymi skutkami określonego Bożego planu, nadającego określone cechy czynnikom, które wchodzą w skład tych badań. Naukowiec może ciągle powtarzać „przypadek” właśnie dlatego, że jedyną przypadkową rzeczą w tej sprawie było jego odkrycie, że przypadku w ogóle nie było.

Źródło porządku i prawa

Te Boże idee, model wszechświata, są zatem źródłem wszelkiego porządku — porządku, który rozciąga się nie tylko na materialne zarysy wszechświata, lecz także na podstawowe zasady wszystkich natur i szczegóły wszystkich działań. Ten porządek, który przynosi błogosławieństwo pokoju i wyklucza chaos szaleństwa, obejmuje nie tylko materialny i duchowy świat bytów, lecz także moralny świat ludzkich czynów. Wszystkim tym światom nadaje standardy tak trwałe jak Boży umysł. Moralność ludzkich czynów nie może się zmieniać z epoki na epokę, tak samo jak nie może się zmieniać natura aniołów, ludzi czy wody. Prawa moralne nie są wynikiem kaprysu, nawet Bożego. Nie mogą się zmieniać nawet według uznania Boga. Ten Boży model wszechświata jest niezmienny, więc niezmienne jest także Jego prawo — ostateczne źródło porządku rządzącego wszechświatem — ponieważ ten model jest jednym ze źródeł owego prawa.

Cel świata

Dlaczego te wszystkie rzeczy we wszechświecie zostały w ogóle stworzone? Dlaczego Bóg rozszerzył swoje działanie poza swoją boskość? Jaki był Jego cel i jaki jest cel tego wszystkiego? Z pewnością musiał istnieć jakiś cel. Przede wszystkim Bóg nie może działać bez żadnego powodu, gdyż byłoby to działanie nieuporządkowane, pogwałcenie Jego boskiej inteligencji. Nieobecność celu i wynikająca z niej zupełna nieokreśloność powodowałyby raczej brak jakiegokolwiek działania. Działanie nie przechadza się bez celu po wszechświecie ani po ścieżkach wieczności. Ono dąży dokądś lub nie zaczyna się wcale.

Konieczność istnienia celu

Na podstawie tego, co wiemy o naturze Boga, powinno być jasne, że może On mieć tylko jeden cel, tylko jeden kres: jeśli w ogóle działa, musi działać dla siebie. Bóg stworzył wszechświat dla siebie, Jego celem był Bóg. Kres wszechświata jest taki sam jak jego początek: Bóg. Wszystko inne jest po prostu nie do pomyślenia. Gdyby Bóg działał dla celu innego niż On sam, to zarówno Boża niezależność, jak i pierwszeństwo pierwszej przyczyny byłyby mitem. W ciągu długiego życia wszechświata Bóg zakradałby się do tego, czego Mu brakuje, planując kampanię, by zdobyć coś poza Nim. Po prostu na zewnątrz Boga nie może istnieć nic, co od Niego nie pochodzi. Nie może On czegoś nie mieć i nadal być Bogiem. Poza Bożą naturą Boże działanie nie może znieść żadnego celu innego niż sam Bóg: Bóg, absolutnie doskonały sprawca, musi działać w doskonały sposób, nie zaś w niedoskonały sposób niedoskonałego sprawcy, który dąży do udoskonalenia się. Doskonały sprawca, mający wszelką doskonałość, może działać tylko dla siebie.

Zarzuty przeciwko celowi

Prawda ta pociągnęła wielu szlachetnych pogan do sarkania na Boga. Cóż za pomysł! Ten Bóg wymaga od nas pełnej bezinteresowności i wyrzeczenia, a mimo to, mając wszystkie rzeczy, nie może w najmniejszym ze swych dzieł działać dla czegokolwiek innego niż On sam. Jest to taki skąpy, małostkowy, pazerny Bóg, którego oszukiwanie może sprawiać człowiekowi radość. Jak wiele innych przypadków niezadowolenia, te protesty oburzonej szlachetności wynikają wyłącznie z nieporozumienia. Oburzenie wychodzi, tupiąc i trzaskając drzwiami, zanim zdążymy wyjaśnić, że wyrażenie „dla siebie” w wypadku człowieka i Boga oznacza co innego. Człowiek, kiedy działa dla siebie, ponieważ działa w sposób niedoskonały, wyciąga rękę, by coś dostać; Bóg, ponieważ działa w sposób doskonały, kiedy działa dla siebie, wyciąga rękę, by coś dać. My działamy, aby osiągnąć lub umocnić naszą doskonałość. Bóg działa — i jest to jedyny sposób, w jaki może działać, mając wszelką doskonałość — tylko po to, by przekazywać swoje dobro. To jest działanie doskonałe: przekazywanie dobra. Takie dokładnie jest znaczenie wyrażenia, że Bóg działa dla siebie.

Przypuśćmy, że ci szlachetni poganie postawiliby na swoim i Bóg postanowiłby nie działać dla samego siebie. Co by się wówczas wydarzyło? Oczywiście nic by nie istniało, gdyż Bóg nie może działać w żaden inny sposób. A przyjmując nieprawdopodobną hipotezę, że Bóg stworzył świat, a następnie umył ręce, tak jak ultranowoczesna matka, która rodzi dziecko i przekazuje je opiekunkom i przedszkolankom, co by się stało? Taki świat nie byłby skierowany ku Niemu, ludzie i stworzenia wyrzuciliby zupełnie Boga ze swego życia i ze swoich działań. Wynik? Ogromny chaos, świat pełen stworzeń niewidzących przed sobą możliwego celu, bezduszne okrucieństwo, ludzie niepowstrzymanie kierowani przez pragnienie miłości i znajomości Boga, pragnienie skazane na beznadziejne niespełnienie. Byłby to po prostu pozbawiony grama humoru dowcip na kosmiczną skalę, masa wirujących światów dążących donikąd podobnie jak człowiek, który doprowadza się do obłędu, nieustannie krążąc po salonie.

Doskonałość, cel każdej rzeczy, jest bowiem tożsama z jej początkiem. Skutek pochodzi od przyczyny, odwzorowując w jakimś stopniu jej doskonałość — z pewnością nie większym, zazwyczaj o wiele mniejszym — i zbliża się do swojej doskonałości, zbliżając się do doskonałości swojej przyczyny. Wszystkie rzeczy pochodzące od Boga uzyskują swoją doskonałość, w miarę jak przybliżają się do wizerunku Bożego, stanowiącego szczyt tego nikłego udziału w doskonałości Bożej, który czyni je tym, czym są.

Różnorodność świata

Kresem czy też celem stworzenia było przekazanie Bożego dobra, tak abyśmy z każdej naszej strony widzieli trochę rodzinnego podobieństwa do Boga. Oszałamiająca różnorodność wszechświata jest wynikiem trudu Bożej pomysłowości, by na opornym materiale stworzeń odmalować wizerunek pełnego dobroci piękna Boga. Oczywiście nawet boski artysta poniósł porażkę. Żadne skończone stworzenie nie jest zdolne przyjąć pełni Bożej dobroci; żadne stworzenie nie potrafi doskonale odzwierciedlić tej boskiej doskonałości. Doskonalsze odzwierciedlenie uzyskuje ona dzięki mnogości różnych gatunków stworzeń, ale nawet nieskończona mnogość w ciągu całej wieczności nie jest w stanie oddać właściwego wizerunku oblicza Boga. Wizerunek Boży, dostrzegalny dla bystrych oczu świętego w najniższych stworzeniach świata, jest jak obraz kobiety odbity w jedynym uszkodzonym lustrze w jej pokoju. Zdumiewające piękno i niewyobrażalna różnorodność świata anielskiego daje efekt wielu luster, z których każde odbija konkretny widok, ale żadne pojedynczo ani wszystkie razem nie potrafią nic więcej, niż schwytać nastrój, przelotny gest, światło uśmiechu. Liczbę światów można by zwiększyć, podobnie jak liczbę luster, ale wyniki nie byłyby wcale dokładniejsze. Nie byłyby także, jeśli o to chodzi, bardziej różnorodne; niezależnie od liczby stworzonych światów całe stworzenie byłoby nadal ściśle połączone porządkiem kierującym je do jedynego możliwego celu — samego Boga. Cokolwiek robi Bóg, musi to być uporządkowane i może istnieć tylko jedna zasada tego porządku, jeden cel: Bóg.

Wiek świata: na podstawie rozumu

Historia świata jako historia wizerunku Boga na ziemi jest piękna. Jest także bardzo, bardzo długa. Jak długa, nie wiemy. Nasza wiara zapewnia nas, że nie jest tak długa jak wieczność — nie jest współwieczna z Bogiem. Wiele współczesnych odkryć naukowych jest traktowanych przez naukowców, którzy ich dokonali, jako dowody rozumowe, że początek świata nastąpił w pewnym określonym momencie. Są to takie odkrycia, jak rozpad substancji radioaktywnych, prawa termodynamiki zmierzające do zachowania równowagi energetycznej, zapis lat przedstawiony obrazowo w warstwach geologicznych i tak dalej. Mogą one istotnie wskazywać na fakt i wywoływać stanowcze zażenowanie u tych zwolenników traktowania metody naukowej jako filozofii, którzy znaleźli miejsce wśród ewolucjonistów. Jednak te odkrycia nie dowodzą konieczności tego faktu. Ludzki rozum nie może dowieść ani wieczności świata, ani jego początku w czasie.

Na podstawie wiary

Nie ma miejsca, od którego można rozpocząć taki dowód. Jeśli wyprowadzamy argument od strony Boga, pojawia się oczywisty fakt, że skoro to działanie stwórcze było wolne, a Bóg istnieje od całej wieczności, mógłby dokonać stworzenia przed całą wiecznością lub zrobić to w czasie. Jeśli decydujemy się konstruować argument od strony świata stworzonego, zatrzymuje nas fakt, że zasadnicze natury obecne w świecie nie mają w sobie ani żadnego odniesienia przemawiającego za stworzeniem w czasie, ani żadnego odniesienia przeciw niemu. Zawierają jedynie odniesienie do przyczyny — zapewnienie, że nie wytworzyły się same.

Należy jednak zauważyć, że nawet gdyby świat był wieczny, problem jego przyczyny pozostałby bez zmiany. Wieczność świata nie unicestwiłaby jego zależności, a jego wieczne istnienie nie uczyniłoby z niego pierwszej przyczyny. Innymi słowy, problemu przyczyny świata nie da się wyeliminować przez ukrycie go w rozległych przestrzeniach wieczności, tak jak nie można go unicestwić, nakrywając stosem wieków. To, że świat ma początek przyczynowy, a także co jest jego kresem, możemy poznać bez wiary; ale tylko wiara może dać nam pewność, że miał on swój początek czasowy.

Mimo wszystko historia świata jest bardzo, bardzo długa. Jest to historia nigdy nie zakończona i nigdy nie opisana. Była opowiadana od początków istnienia człowieka. Podczas opowiadania przeszła przez umysły, serca i ręce wszystkich nieprzeliczonych milionów ludzi, którzy pojawili się dotychczas na świecie. Niektórzy byli prości, inni wyrobieni; byli to ludzie mądrzy i bardzo głupi, tchórze i ludzie odważni; dalekowzroczni i zaślepieni; pokorni i dumni. Historia ta zrobiła coś dla wszystkich tych ludzi, a wielu z nich zrobiło coś dla niej. Stulecia, które się jeszcze odsłonią, nie zmienią różnorodności ludzi, którzy jej słuchają i opowiadają ją swoim dzieciom. Historia ta będzie robić różne rzeczy dla nich, a wielu z nich będzie robić różne rzeczy dla niej.

PodsumowanieFikcje i fakty dotyczące świata

Jednakże historia nie zostanie zmieniona. Będą jedynie chwilowo krążyły pewne jej fałszywe wersje o wielkiej popularności, ale potem bardzo stara historia będzie toczyć się dalej. Na pewno będą fałszywe wersje, tak jak były w przeszłości, ponieważ sama historia nie będzie odpowiadała każdemu. Z tego czy innego powodu ludzie wprowadzają własne zmiany w starej opowieści, jak gdyby opowiadanie jej przez nich mogło ukształtować świat. Dla niektórych początek historii będzie niedorzeczny, ponieważ nie byli jego świadkami. Zlikwidują więc początek i zaczną od środka. Dla innych jej kres będzie zbyt trudny i potężny, by stawić mu czoła. Zlikwidują więc kres, zachowując coś z porządku będącego jego darem, tak jak morderca likwiduje człowieka, ale trzyma mocno jego fortunę. Inni będą niezadowoleni ze sposobu, w jakim świat się rozpoczął, i poproszą swoje wypaczone wyobraźnie o wersje, które będą nie tyle tajemnicze, ile groteskowe i absurdalne. Jeszcze inni będą całkiem zadowoleni ze świata i sposobu jego działania, ale urażeni pomysłem, że istnieje architekt tego wszystkiego. Zbudują oni większą część domu i wyśmieją do szczętu architekta.

Cele i porażki fikcji

To są oczywiście fikcje, igraszki umysłów dzieci, których największą wartością jest to, że nie mogą zmienić faktów. Nadal jest prawdą, że świat miał początek i będzie miał kres; że pojawił się z niczego na polecenie wszechmocnego Stwórcy. Ani obłęd i chaos, które wynikałyby z nieposiadającego przyczyny świata wirującego wokół bezcelowych, sprytnych zbrodni, ani rozpacz, która nasyciłaby życie ludzi w bezsensownym świecie, nigdy nie wyprą nadziei powstałej dzięki prawdzie o świecie. Można by było obmyślić fikcje, w których światowcy mogliby upajać się swoją wyższością, głupcy bezkarnie błaznować, tchórze uciec od życia, ślepi cieszyć się ciemnością, a pyszni tyranizować swój mały świat. Ale nigdy nie jest przysługą zaspokajanie i wzmacnianie ludzkiej słabości. Jest to tylko przyspieszanie na wpół dobrowolnego samobójstwa nad otchłanią, wraz z którą mknie człowiek. Fikcje zawodzą jako namiastki prawdziwej historii świata, gdyż prawda nie ma namiastek. Im bardziej kurczowo człowiek przyciska je do piersi, tym zupełniej go zawodzą. Płytki, cyniczny światowiec nosi w sercu głębszą znajomość swojej małostkowości niż jakikolwiek inny człowiek. Tchórz zna dobrze swój brak odwagi, ślepy brak światła, a pyszny niskość tronu, który zajmuje.

Otucha i znaczenie płynące z faktów

Historia świata jest trudna tylko dla ludzi słabych i bardzo pysznych. Dla wszystkich innych jest solidną podstawą, na której człowiek może budować strzeliste iglice swego życia. Wszechmocny Stwórca jest oparciem, na którym człowiek może rozpocząć swoje życie z niezachwianą ufnością silnej młodości. Źródło substancji materialnej świata jest szczyptą zdrowego rozsądku, chroniącą człowieka przed nonsensami purytanizmu i hedonizmu, przed nierozumnym przygnębieniem i nieprzytomną ekstazą. Boski model jest dla niego wyjaśnieniem piękna, porządku i pokoju, który włącza całe stworzenie w rodzinę Boga. Cel świata wyjaśnia jego obecną nerwowość, jego niewiarygodne nadzieje i odważne wysiłki, i wartości, które zmieniają życie w drobną monetę wydawaną rozrzutnie, aby osiągnąć tę ostatnią rzecz, która nadaje sens światu, życiu, walce, a nawet niepowodzeniu.

<< rozdział VII rozdział IX >>