Komentarz do Summy teologii – rozdział VI Ojciec wszystkich

Punkt widzenia ojca

Obecnie dzień przeznaczony na oddawanie czci ojcu jest miniaturową, i zdecydowanie męską, wersją świąt Bożego Narodzenia. Kiedy jednak wyjdzie on poza obecny, nieśmiały etap wstępny, bez wątpienia wzniesiemy pomnik, który zdecydowanie dowartościuje ojcostwo. Rzeźbiarz, który go wykona, będzie musiał być prawdziwym geniuszem; będzie musiał uchwycić ulotny wdzięk ruchu i zamknąć go w kamieniu, jak robili Grecy, nie obciążając jego rączych kroków stateczną wagą kamienia. Stare dowcipy o tradycyjnym ojcu chodzącym tam i z powrotem po korytarzach szpitala położniczego są bowiem jak wróble świergoczące na zboczu niebosiężnej prawdy.

Chociaż młody ojciec być może sobie tego nie uświadamia, te pełne niepokoju godziny spędzone pod salą porodową są dla niego początkiem wędrówki trwającej przez całe życie. Przez resztę dni swego życia będzie w myślach chodził po korytarzu; wszystkie pozostałe dni, chwile teraźniejszości, które innym wydają się tak cenne i ulotne, będą głupimi spacerowiczami blokującymi przejście do następnej godziny, następnego dnia, następnego roku, od którego tak wiele zależy. Rok po roku będzie się wspinał na palce, próbując spojrzeć poza dzisiejszy dzień, wyciągając szyję, by zajrzeć za następny róg, wypatrując oczy, by chociaż troszeczkę wyjrzeć poza horyzont wyznaczający granice niewzruszonej wiedzy człowieka.

Jego obowiązki

Ten ostatni obraz, jako bardziej uniwersalny, w rzeczywistości byłby lepszym wzorem pomnika ojca: postać mężczyzny przysłaniającego oczy rękami, z lekko uniesioną głową, by zwiększyć zasięg wzroku, patrzącego w górę i rozglądającego się wokół siebie, daleko, przeszukującego przyszłość szczerym, odpowiedzialnym, roztropnym spojrzeniem marynarza stojącego na wachcie. Taki symbol, wolny od nuty niepokoju, a imponujący dzięki akcentowi odpowiedzialności, ukaże bliski związek ojcostwa Boga z ojcostwem ludzkim.

Obaj są żywicielami, nie w ograniczonym sensie tego słowa, oznaczającego wiernego dostarczyciela powszedniego chleba, lecz w jego właściwszym znaczeniu: osoby, która patrzy do przodu, która zajmuje się nie tylko teraźniejszością, ale i przyszłością1. Ojciec wieczny zaopatruje nas, w tym znaczeniu, na całą przyszłość; ojciec ziemski zaś — na małą część przyszłości, tak jednak ważną dla powierzonych jego opiece. Właśnie ten związek z opatrznością — przekazanie w ręce mężczyzny życia innych ludzi — jest w znacznej mierze powodem panicznej ucieczki dwudziestego wieku przed ojcostwem. „Blask” to zbyt głośne słowo, by mogło opisać ciągłe światło tej spokojnej odwagi, która czyni człowieka na tyle odpowiedzialnym, by zatroszczył się o tę kruszynkę życia i ją wyżywił przez czas jej długiego rozwoju aż do osiągnięcia dojrzałości; za kulturę intelektualną i dyscyplinę, które jako jedyne zapewniają wolność temu najmłodszemu obywatelowi ziemi i nieba; za tajemnicze kształtowanie się moralnego charakteru, którego skutkiem będzie albo potępienie w piekle teraz i na wieki, albo gwałt pozwalający zdobyć niebo. Możemy zrozumieć tylko w niewielkim stopniu mękę wyrzutów sumienia, ściskających żelaznym uściskiem niedbałego ojca niedożywionego, kalekiego, chorowitego dziecka. Nigdy jednak nie pojmiemy głębi smutku w sercu mężczyzny, którego dziecko zeszło na drogę niegodną człowieka, jeśli sami tego nie doświadczymy.

Jego przywileje

Zazwyczaj ojcostwo obficie odpłaca mężczyźnie za obowiązki, które na niego nakłada. Ojciec ma zapewniony dosłownie osobisty udział w sile, pięknie, blasku, świętości swoich dzieci. Już znacznie wcześniej jednak — zanim te największe owoce są gotowe do zebrania — istnieje skarb zbyt wielki, by ryzykować wyniesienie go poza mocne mury domu. Tylko członkowie rodziny mają przywilej zaglądania do kufra kryjącego ten skarb; nikt nie znalazł słów, by wymienić, co się na niego składa. Absolutne, bezwarunkowe zaufanie, niezachwiana wiara dziecka drąży serce ojca dość głęboko, by mógł dostrzec, co bezwarunkowe zaufanie i niezachwiana wiara człowieka robi z sercem Boga. Nie jest to pociągająca sztuczka gestu, szelmowski urok uśmiechu, naiwność słowa burzącego bariery, które człowiek stawia, by chroniły jego serce. Dziecko, czy śpi, czy nie, czy się śmieje, czy tonie we łzach, czy podskakuje z podniecenia, czy słania się ze zmęczenia, doprowadza ojca swoim radosnym zaufaniem do bezbronnego poświęcenia. Nie może być inaczej.

Punkt widzenia dzieci

Nie ma prawdopodobnie człowieka tak konsekwentnie źle osądzanego jak ojciec. I niewielu sędziów jest bardziej niesprawiedliwych niż własne dzieci. W oczach najmłodszych ojciec jest obojętny, zaabsorbowany i zniecierpliwiony, gdyż oni żyją teraźniejszością, podczas gdy on angażuje wszystkie siły w decydującej walce z przyszłością — przyszłością, która jest o wiele bardziej wypełniona możliwymi katastrofami moralnymi, zagrażającymi jego dzieciom, niż niebezpieczeństwem głodu, skromnych wygód czy utraty luksusu. Trochę później dzieci będą go ciągle porównywać z wszelkimi konkurentami, którzy znajdą się w ich otoczeniu. Zbyt często kryterium jest czysto materialne. Jeśli sukces ojca, mierzony ubraniami, domami i samochodami, jest mierny, może dziękować Bogu, że jego troska o przyszłość czyni go ślepym na gorycz milczącego potępienia czy nawet większą gorycz — litości. Dopiero znacznie później, zbyt późno tak naprawdę, zostaje uczciwie osądzony, co wynika z oceny jego trudów poświęconych ukształtowaniu człowieka. Kilka porządnych ciosów od życia szybko pokaże, czy nauczanie, rada i przykład, wyniesione z domu rodzinnego, wytworzyły u dzieci wytrwałość moralną wystarczającą do stawienia czoła życiu, czy może wiotka niemrawość zaniedbania spowoduje, że przez całą dorosłość będą się chować przed życiem.

Punkt widzenia Ojca wiecznego

Oczywiście Ojciec wieczny, którym jest Bóg, nie uniknął tej powszechnej złej oceny ojców. Te z Jego dzieci, które są bardzo niedojrzałe, całkiem zajęte zabawkami teraźniejszości, uważają, że jest odległy, obojętny, zaabsorbowany. Dlaczego patrzy naprzód, zapewniając długą przyszłość wieczności, która nie ma dla nas obecnie żadnego znaczenia, zamiast osuszyć nasze łzy, naprawić nasze zabawki, wziąć nas na kolana i pocieszyć? Wcale nie jest dla nas ojcem. Starsze dzieci troszeczkę się rozejrzały. Widziały życie, jego zewnętrzną stronę, i są bardzo pewne siebie w naiwnym wyrafinowaniu, które dało im to powierzchowne spojrzenie. Ze swych wyniosłych wyżyn wydają osąd o wiecznym Żywicielu, litując się nad żałosną pracą, którą wykonał, stanowczo potępiając Go jako kompletnego nieudacznika lub posuwając się nawet do kwestionowania Jego ojcostwa. Twarde zderzenia z życiem mogą w końcu porysować błyszczącą powierzchnię tej światowości, upokorzenie porażki może obniżyć wysokość sędziowskiego fotela, przebycie pamięcią długiej drogi przeżytych lat może pomóc odróżnić niszczejące punkty orientacyjne od tych, które trwają. Jeśli to się zdarzy, dzieci dorastają i w swej dojrzałości wydają rozsądniejszy werdykt o Żywicielu ludzi. W tej długiej historii mylnych sądów pocieszające jest to, że poprawa nie przychodzi zbyt późno, o ile przychodzi w ogóle. Ten Żywiciel nigdy nie znajduje się poza zasięgiem naszych przeprosin, nigdy nie jest zbyt daleko dla szeptu naszych podziękowań.

Istnienie Opatrzności

Odmawianie Bogu dalekosiężnego spojrzenia w przyszłość, cechującego opatrzność, jest infantylnym błędnym sądem. Tylko schowanie głowy w masę szczegółów związanych z teraźniejszością może uczynić nas ślepymi na tę opatrzność. Woła ona o naszą uwagę, czy to skupiamy wzrok na świecie, w którym żyjemy, czy to na Bogu, który i nas, i świat uczynił. W drugim rozdziale tej książki udowodniliśmy istnienie Przyczyny świata, będącej najwyższą inteligencją. Negowanie opatrzności Boga oznacza uznanie, że ta najwyższa inteligencja działała z mniejszą dalekowzrocznością niż półgłówek. Przyjrzyjmy się tej sprawie na tyle uczciwie, na ile pozwalają nam nasze ludzkie możliwości. Jeśli nasze zwykłe działania są inteligentne, to wiemy, co zamierzamy zrobić lub przynajmniej co zamierzamy próbować zrobić, zanim się do tego weźmiemy. Redaktor czasopisma nie oczekuje wytrwale przed kioskiem, by zobaczyć, jak wygląda jego gazeta i co zawiera; wiedział to, zanim poszła do druku. Układ pokojów w domu zaprojektowanym przez architekta nie zaskakuje go. Jeśli tak się dzieje, to jest on doprawdy bardzo głupim architektem.

Tego właśnie można oczekiwać od istot inteligentnych, to właśnie oznacza inteligencja: zdolność inteligentnego działania w jakimś celu, dobieranie najlepszych środków, myślenie od początku o tym celu i o najlepszej metodzie jego osiągnięcia. Odmawiając tej zdolności Bogu, sami odzieramy się z inteligencji — nie tylko dlatego, że takie stanowisko jest głupie, lecz także dlatego, że inteligencja Boża jest jedynym możliwym źródłem naszej własnej inteligencji. Opatrzność Boża oznacza po prostu inteligentne planowanie w Bożym działaniu. Oznacza, że działa On inteligentnie, stwarzając świat i nim rządząc. Wie, dokąd zdąża i jak, do czego służy ten konkretny kamień i gdzie jest jego miejsce. Kwestionowanie tego działania Boga jest kwestionowaniem Jego inteligencji. A kwestionowanie Bożej inteligencji jest kwestionowaniem niezaprzeczalnych faktów dotyczących świata.

Dowód bezpośredni

Podchodząc do pytania o Bożą opatrzność od drugiej strony, od strony świata, odkrywamy, że każdy drobiazg we wszechświecie otrzymał zadanie bycia przyjaznym przewodnikiem, niezmiernie zatroskanym o nasze widzenie centralnej prawdy o istnieniu opatrzności. We wcześniejszym rozdziale upieraliśmy się, że istnieje wewnętrzna celowość świata, chociaż to upieranie się wydawało się wałkowaniem rzeczy oczywistej  że ucho jest z samej natury przyporządkowane do słyszenia, oko do widzenia i tak dalej. Stało się wówczas jasne, że ta wewnętrzna celowość wymaga najwyższej inteligencji, że nie tłumaczy jej wystarczająco przypadek, konieczność ani ograniczona inteligencja. A teraz ta niezaprzeczalna, wewnętrzna celowość wprost zmusza umysł do uznania celowości zewnętrznej, to znaczy do uznania porządku zmierzającego do celu przekraczającego jednostki, porządku świata, w którym każde stworzenie ma swój wkład.

To drzewo zapuszcza korzenie w poszukiwaniu minerałów i wilgoci, a nie minerały wspinają się na drzewo, by zrywać jabłka. To nie trawa strzyże owce, lecz na odwrót. Gdy krowy zaczną bić kijem ludzi po głowie, wieszać ich udźce, by dojrzały, i skarżyć się na twardość ludzkiej skóry, wtedy nadejdzie czas, by zrewidować nasze poglądy o zwyczajach świata. W obecnym stanie rzeczy to roślina wykorzystuje minerał, zwierzę — roślinę, a człowiek — zwierzę; to znaczy byt wyższy kieruje byt niższy do swego własnego, wyższego celu. Innymi słowy, zewnętrzny cel rośliny jest wewnętrznym celem zwierzęcia; roślina dostarcza odpowiedni surowiec, umożliwiający osiągnięcie celu, dla którego istnieje organizm zwierzęcy.

Oczywiste wzajemne powiązania stworzeń w świecie, podporządkowanie jednych drugim, oznacza koniecznie podporządkowanie ich właściwych celów: celu jednego celowi drugiego. Rzeczy nie siedzą ponuro w świecie jak pacjenci w poczekalni u lekarza, odlegli, obojętni, zamknięci w nieprzenikalnym opakowaniu indywidualności, bez odniesień do siebie nawzajem. Raczej samo ich zestawienie tworzy ich wzajemny bliski związek, podobny do zupełnie nieskrępowanego entuzjazmu dziecka, które znajduje się wśród zaciekawionych, obcych ludzi. Żadna rzecz nie istnieje po prostu dla siebie lub sama z siebie; jest ona połączona z rzeczami niższymi i wyższymi przez to, że wykorzystuje jedne i służy drugim. Innymi słowy, rzeczy znajdują się w pewnym porządku względem siebie. Jest to porządek, celowość, która przewyższa przyporządkowanie do bezpośredniego celu któregokolwiek ze stworzeń. Istnieje porządek świata, a plan tego porządku, znajdujący się w umyśle Boga, zwany jest opatrznością. Oczywiście ten porządek, jak wszelki porządek, jest owocem inteligencji. Nie tłumaczy sam siebie, lecz wyjaśnia go jedynie inteligencja, która nie może być sama częścią tego, co kieruje ku celowi świata.

Rzeczywiście to prawda, że nie zawsze możemy odczytać ten plan świata. Nie wiemy na przykład, dlaczego gigantyczny pocisk musiał uderzyć w kościół św. Genowefy w Paryżu właśnie w chwili, gdy było w nim najwięcej ludzi. Liczne domysły autora nie wyjaśniły też tajemnicy zerwania się opisanego w jego powieści mostu w San Luis Rey, gdy znajdowały się na nim konkretne osoby. Podobnie jest prawdą, że niepowołani interpretatorzy Bożego umysłu często odwoływali się do opatrzności Bożej z powodu osobistej zemsty lub infantylnej złośliwości: nie mają oni wątpliwości, że opuchnięte migdałki głośno mówiącego sąsiada czy niepowodzenie finansowe zdeklarowanego wroga są dowodami na gładkie zarządzanie światem przez Boga dla ich wygody. Pewna wielka gazeta amerykańska drwi, że trzęsienie ziemi w Chinach jest Bożym rozwiązaniem problemu przeludnienia.

Dlaczego jednak musimy próbować zrozumieć każdy szczegół? Element tajemniczości w porządku świata nie jest zaskakujący. Nasza naiwność w żądaniu pełnego egzemplarza Bożych planów, przystosowanego do naszej inteligencji, jest więcej niż zaskakująca — jest poniżająca. Mając jasną wiedzę o błędach, do których doprowadziło nas nasze rozumowanie, wydanych przez nas mylnych sądach, o prawdach naturalnych, które powaliły nasze umysły, dąsamy się, ponieważ boskość nie jest tak prosta w formie jak gazeta brukowa!

Mamy tu do czynienia z tajemnicą. Nie mamy większego prawa do negowania narzucającej się nam różnorako opatrzności z tego powodu, że jest ona tajemnicza; prawa większego niż to, które zraniony człowiek ma do negowania swej rany, ponieważ nie może wykryć, skąd pochodziła kula. Porządek świata przemawia zarówno do inteligencji ludzi najbardziej nieuczonych, jak i najlepiej wykształconych; zarówno do pasterzy pilnujących swych stad w blasku bliskowschodniej nocy, jak i astronoma obserwującego gwiazdy, które ten blask rzucają. Opatrzność kryjąca się za tym porządkiem, plan porządku istniejący w umyśle Boga nie jest, w rezultacie, sprawą wiedzy ezoterycznej; jest wspólnym dziedzictwem ludzkiego umysłu. Jak widzieliśmy, istnienie opatrzności może być ściśle dowiedzione własnymi siłami ludzkiego rozumu. Jednak dla dobra tych, którzy z tego czy innego powodu nie mają pod ręką takiego dowodu i których myślenie mogło zostać zakłócone sofizmatami agnostyków czy ateistów, istnienie opatrzności Bożej zostało objawione przez samego Boga. Prawda o opatrzności ma zbyt ważne znaczenie dla życia ludzkiego, by pozostawić ją jedynie wsparciu umysłu, który potyka się z wdziękiem długiej praktyki i wpada w znużenie jak w objęcia dozgonnego przyjaciela.

Dowód pośredni

Psycholog może wysnuć hipotezę, która będzie mu się wydawała równie wspaniała jak dziecko swojej matce. Lecz jeśli następstwem tej hipotezy jest zanegowanie w człowieku duszy, umysłu i wolnej woli, to musi on albo wyrzucić ją za okno, albo przyznać, że po prostu bawi się zabawkami. Niektórzy psycholodzy, gdy stanęli przed takim dylematem, odrzucili i jedno, i drugie. W takim wypadku jednak nie podjęli sami roli, jaką przygotowali dla innych ludzi — choć właściwie, być może zupełnie nieświadomie, właśnie to zrobili. W każdym razie każda naukowa hipoteza wymaga sprawdzenia przez porównywanie zarówno jej samej, jak i jej następstw ze znanymi faktami, jeśli są one w ogóle dostępne. Gdy korzystamy z tej metody w przypadku negowania Bożej opatrzności, staje się oczywiste, że takie negowanie opatrzności nie może nawet przez chwilę uchodzić za hipotezę. Negacja oznaczałaby, że najwyższa istota boska nie istnieje. Nie przeszkadzałoby to wrogowi opatrzności, ale znaczyłoby, że ani on, ani świat nie mogą istnieć nawet przez chwilę. Co więcej, oznaczałoby to negację wszelkiego intelektu, nawet intelektu psychologa, ponieważ, jeśli nie istnieje pierwsza inteligencja, to oczywiście inne inteligencje nie mają więcej szans na istnienie niż płacz niemowlęcia bez niemowlęcia. Wyobraźmy sobie przyszłego ojca, jak chodzi tam i z powrotem, tuląc w ramionach płacz, podczas gdy oczekuje na pojawienie się pierwszego dziecka w rodzinie! Niemniej jednak jesteśmy zacofani, gdy zapewniamy, że nie możemy wyobrazić sobie psychologa tulącego swój intelekt, podczas gdy on oczekuje rozwoju najwyższej inteligencji.

Płytką filiżanką trzymaną pod mocnym strumieniem wody można złapać zaledwie mały łyk. Wezwana na dywanik, mogłaby argumentować, ludzkim sposobem, że nie było więcej wody — inaczej oczywiście byłaby wypełniona po brzegi. Kiedy trzymamy ludzki umysł w bystrym strumieniu nieskończonej prawdy, przepuszcza on większość z niej i zaciekle neguje wszystko poza tym, co pojął. Wstrząs wywołany prawdą, że Boża opatrzność jest absolutnie powszechna i rozciąga się w najdrobniejszym szczególe na wszystko, co było, jest i będzie, obezwładnia umysł człowieka. Rozumowanie bez trudu ukazuje, że znaczy to po prostu, iż Bóg działa inteligentnie. Wszystko istnieje tylko o tyle, o ile On to powoduje, a Bóg oczywiście wie, co robi. Jednak prawda wciąż nie narusza naszego spokoju, i zostajemy niewzruszeni, jak opóźniony w rozwoju uczeń na lekcji rachunków. Z naszych umysłów wychlapało się jej o wiele więcej, niż w nich pozostało.

Charakterystyka Opatrzności: powszechna

Mamy zaś trochę więcej pokrzepiającego światła dzięki porównaniu relacji, która zachodzi między wiedzą Boga i wszechświatem, do relacji, która zachodzi między architektem i zaprojektowanym przezeń domem. Oznacza to, że przyporządkowanie skutków działania Pierwszej Przyczyny do zamierzonego celu jest dokładnie tak rozległe, jak skutki wywołane przez Pierwszą Przyczynę. Oczywiście, to dość możliwe, że hydraulik mający nietuzinkowe pomysły postawi umywalkę na środku salonu, ku kompletnemu zaskoczeniu architekta. Jednakże plany Boga nie mogą zostać zrujnowane, a boski Architekt nie popełnia błędów.

Prawda o opatrzności zaczyna się przesączać przez skalistą powierzchnię naszych umysłów, gdy przechodzimy do szczegółów. Nie możemy pozostawać całkiem obojętni na spostrzeżenie, że słońce wschodzi i zachodzi w ten, a nie inny sposób, z precyzyjną, nienaruszalną regularnością, że deszcz zawsze nas moczy, a ogień parzy, bo tak zostały zaplanowane przez Boga. To dlatego, że Bóg tak uczynił, westchnienie trwa tylko przez chwilę, podczas gdy anioł żyje wiecznie; człowiek rodzi się i umiera po niewielu latach, podczas gdy planety krążą po swych orbitach przez miliony, miliony lat. Działanie człowieka jest wolne, podczas gdy świat materialny wokół niego kieruje się niewzruszonymi prawami fizyki, ponieważ i człowiek, i świat zostały w taki sposób uczynione przez Boga; ponieważ wolność, z której korzysta człowiek, jest wytworem tej samej Bożej przyczynowości, która wytworzyła konieczność świata materialnego. Zaczynamy już widzieć, że plan Boga, tak jak i Jego przyczynowość, obejmuje nie tylko istnienie rzeczy, lecz i sposób, w jaki istnieją; nie tylko to, co się dzieje, lecz także to, jak to się dzieje. Pełne wyjaśnienie samego zróżnicowania rzeczy znajduje się tylko w Bogu.

Bezpośrednia: różnica w porównaniu z rządzeniem

Różnica między zasięgiem przyczynowości Boga i naszej staje się bardziej zrozumiała, gdy bierzemy pod uwagę niektóre nasze ograniczenia. Możemy na przykład zmusić psa do podążania za nami, ciągnąć go po prostu na smyczy z odpowiednią siłą; ale nie rościmy sobie pretensji do bycia odpowiedzialnymi za to, że pies zachowuje się w sposób właściwy psu. Możemy omotać go kocem, ale nie możemy sprawić, by nie szczekał. Działanie naszej przyczynowości jest z konieczności ograniczone do rzeczy; przyczynowość Boga obejmuje najgłębsze zasady rządzące naturą rzeczy. Nie jest On odpowiedzialny tylko za psa, lecz za jego naturę; nie tylko za naturę, lecz także za sposób, w jaki ona działa — konieczny, przypadkowy lub wolny. O ile nie jest On przyczyną tego wszystkiego, istnienie wolności nie może być bardziej uzasadnione niż istnienie konieczności. Ten nacisk na powszechność przyczynowości Boga jest tu bardzo odpowiedni, ponieważ plan Boga, skoro jest On inteligentny, rozciąga się tak daleko jak Jego przyczynowość.

Względna bezpośredniość Opatrzności i rządzenia

Wchodząc głębiej w szczegóły, zobaczymy, że plan Boga tłumaczy działanie każdego stworzenia w jego dążeniu do swojego celu. Faktycznie powszechność opatrzności Bożej rozciąga się o wiele dalej, gdyż stworzenie nie jest istotą odosobnioną, lecz żyje w świecie, w którym odgrywa — choćby w najmniejszej skali — kosmiczną rolę. To prawda, że opatrzność obejmuje właściwy cel każdej istoty na świecie. Roślina i zwierzę mają organy i budowę obliczone na przetrwanie i osiągnięcie dojrzałości. Poza tym każda istota żywa ma cel do osiągnięcia, odpowiedni dla swego gatunku; obowiązek do wypełnienia, do którego jest przygotowywana z niezawodną skutecznością i regularnością. To przygotowanie również jest objęte planem Boga. Ponadto żaden gatunek nie jest odosobniony. On również ma swój cel, swoje malutkie zadanie w kosmicznym projekcie rzeczy; cel, który można określić w ogólny sposób jako służbę wobec gatunków wyższych od niego. I znowu jest on przygotowywany z pełną skutecznością i regularnością do tego kosmicznego celu; ten porządek do końca świata, istniejący w umyśle Boga, jest Bożym planem lub opatrznością. Trudno się dziwić, że ta prawda wprawia nas w osłupienie. Trudno się dziwić, że nasze oczy ślepną, gdy rozważamy tę Bożą opiekę, czy to jej najdrobniejsze szczegóły, czy to wspaniały zasięg obejmujący krańce wszechświata. Jest ona tak rozległa jak świat, a nawet rozleglejsza; faktycznie tak rozległa jak działanie Boga. Jest to o wiele za dużo, by umysł człowieka mógł to objąć i przyjąć.

Krytyczne uwagi dzieci — zarzuty przeciwko Opatrzności

Jesteśmy dziećmi i Bóg jest naszym Ojcem, naszym Żywicielem. Jego wzrok sięga dalekich horyzontów przyszłości, wieczności; nasze oczy są skupione na angażującej nas zupełnie chwili obecnej. Niektórzy z nas, nie dostrzegając odległych celów naszego Ojca, uznają, że nie jest On najlepszym Ojcem; być może jesteśmy nawet sierotami, które nie tylko nie mają ojca obecnie, ale nigdy go nie miały. Porządek wokół nas i w nas nie potrzebuje innych wyjaśnień poza tym, którego udziela konieczność lub przypadek, to znaczy ślepy traf. Jeszcze inni pogardzają wysiłkami naszego Ojca, wskazując na istnienie fizycznego zła jako na dowód, że spartaczył robotę Żywiciela; inni kategorycznie potępiają Go jako zupełnego nieudacznika, a powodem tego potępienia jest zło moralne, zwane grzechem. Są to infantylne opinie rozpuszczonych dzieci. Nie potrzebują one Ojca albo też nie chcą takiego Ojca, który dopuszcza cierpienie i grzech.

Gdyby były one uczciwie powściągliwe w swoich złych ocenach, jak nakazywałaby przyzwoitość — znajdują się przecież wciąż w domu swego Ojca — można by to pominąć milczeniem i pozostawić trudnemu życiowemu procesowi dojrzewania. Jednak oczywiście nie są; takie dzieci nigdy nie są powściągliwe. Są zawzięte, krytyczne, pochopnie niesprawiedliwe, dogmatycznie zamknięte, a przede wszystkim bezczelne. Trzeba z nimi postępować stanowczo.

Przypadek

W drugim rozdziale tej książki zobaczyliśmy, że rozumowanie wyjaśniające porządek przypadkiem lub koniecznością jest błędne. Tutaj wystarczy przywołać tę argumentację i zauważyć, że tłumaczenie porządku przypadkiem gwałci zdrowy rozsądek. Nie jesteśmy wcale tak radośnie zaskoczeni tym, że elementy oka składają się na organ wzroku, jak bylibyśmy, gdyby rzut kostką przyniósł siedem oczek. Sprzeciwia się to wszelkiemu myśleniu naukowemu, które nie zgadza się na porównywanie odkrywania praw natury do tropienia błędnych ogników. Sprzeciwia się myśleniu filozoficznemu; badamy wypadki lotnicze, ale nie przygotowujemy ich harmonogramów, gdyż nie da się pojąć przypadkowości jako regularności wydarzeń. Każdy miłośnik wyścigów konnych by potwierdził, że przypadkowe wyniki nie następują po sobie z jednostajną regularnością. Każdy dyrygent orkiestry odrzuciłby twierdzenie — gdyby rozumiał, co ono oznacza — że przypadek łączy różne przyczyny, tak by regularnie przynosiły efekt istotnie jeden i doskonały. Każdy ogrodnik amator wykpi pogląd, że przypadek wytwarza wielorakie i doskonale połączone elementy z nasienia, które jest istotnie jedno. Dla tych wszystkich ludzi jest bowiem oczywiste, że zwyczajny przypadek nie ustanawia porządku rzeczy, nie wyjaśnia regularności, harmonii, skuteczności, którą nauka nazywa działaniem natury i wzajemnym oddziaływaniem stworzeń w świecie.

Konieczność

Konieczność, siła natury, powstawanie nowych elementów czy przystosowanie do środowiska nie dają wyjaśnienia, a jedynie odsuwają problem w nadziei, że rozmyje się w niejasności. Jak wytłumaczyć konieczność? Co powoduje przystosowanie czy powstawanie nowych elementów? Jest to dokładnie ten sam problem; można go rozwiązać tylko przez najwyższą inteligencję lub czysty przypadek — a przypadek jest wyjaśnieniem absurdalnym.

Zło fizyczne

Kwestia zła fizycznego sprawia nam, ludziom dwudziestego wieku, o wiele poważniejsze trudności w przyjęciu opatrzności Bożej. Część z nich spowodowana jest bez wątpienia tym, że drąży ona zarówno nasze serca, jak i umysły; a kiedy zaczynamy myśleć sercem, to efekt możemy nazwać myśleniem jedynie z przymrużeniem oka. Tylko poeta może się tak wypowiadać bez zażenowania. Znacznie większa część tych trudności wynika z błędnego spojrzenia, właściwego szczególnie nam. Spojrzenie ze zbyt bliskiej odległości nie zawsze jest dogodne i nie zawsze daje prawdziwy obraz. Gdybyśmy spoglądali na świat okiem mrówki, stojąc na głowie, moglibyśmy się przerazić rzeczy, po których zwykle depczemy — źdźbła trawy czy opadłego liścia. Gdy staniemy na głowie, by patrzeć na świat, oczywiście rzeczy znajdujące się blisko naszych oczu będą wyglądały na olbrzymie, a my będziemy ślepi na wszystko, co nie znajdzie się w zasięgu naszych rzęs. Równie dobrze moglibyśmy nie mieć oczu w ogóle i polegać tylko na naszych rzęsach, tak jak mrówka polega na czułkach.

Jeżeli chodzi o zło fizyczne, to wyrokując o nim, często stoimy na głowie. Mamy wzrok tak wlepiony w świat materialny, że nasze wartości są groteskowo zniekształcone. W tej niegodnej pozycji choroba, słabe zdrowie, obrażenia cielesne jawią się jako olbrzymie katastrofy. Komuś, kto postawił sobie przed oczy świat materialny i nie widzi nic poza nim, wydają się fatalne. Zakłócają one zbyt poważnie przyjemności, pracę, życie rodzinne. Nie utrudniają jednak głównego działania ludzkiego życia — zasługiwania na niebo. W rzeczywistości często bardzo w nim pomagają. Myślisz, że Chrystus nakazałby ludziom przyjmować krzyż, jeśli cierpienie jest ogromnym złem? Że nawiedzałby swoich świętych takimi chorobami i fizycznymi katuszami? Że zalałby smutkiem duszę swojej matki? Że sam zaznałby tak strasznej śmierci w tak młodym wieku? Te pytania muszą znaleźć odpowiedzi, zanim postawimy wszystko na zdrowie i wygodę.

Dla obserwatora patrzącego do góry nogami śmierć ma całą okropność kompletnej i absolutnej ostateczności. Jeśli oznacza ona koniec i zrujnowanie osiągnięć, koniec życia, koniec miłości, jest olbrzymią tragedią. Jeśli jednak jest ona tylko początkiem tych wszystkich rzeczy, początkiem wszystkiego, co dopełni naszego szczęścia, a końcem jedynie tych rzeczy, które nas ze szczęścia ograbiają, to przestaje budzić paniczny strach, prześladujący człowieka na wszystkich ścieżkach życia. Utrata majątku lub przyjaciół, odkrycie, że czyjaś miłość była fałszywa, wszystko to jest olbrzymią tragedią tylko wówczas, gdy uczyniliśmy swoim głównym celem rzeczy, których w tych sytuacjach zostajemy pozbawieni. Jeśli utkwiliśmy wzrok w ziemi i zaniedbujemy patrzenie za horyzont, w nieskończoność świata i ducha, siłą rzeczy nosimy serce na dłoni. Zostanie ono zdruzgotane, pobite, zranione, zniszczone, zawiedzione i złamane. Bo nie jest to miejsce na ludzkie serce.

Niewątpliwie Bóg jest przyczyną fizycznego zła, przynajmniej przez działanie praw natury, których jest twórcą. Czasami — wystarczająco często, by mieć pewność Jego opatrzności — możemy dostrzec, dlaczego zło się przydarza. Rozumiemy, że roślina musi umrzeć, by wyżywić zwierzę, a zwierzęta muszą umrzeć, by wyżywić ludzi, gdyż rozumiemy, że porządek bez podporządkowania jednej rzeczy innej jest niemożliwy. Od czasu do czasu widzimy nawet, jak bezcenne było cierpienie, które przywróciło człowiekowi rozsądek, zrzucając go z niepewnego tronu samowystarczalności i sprawiając, że pokornie pomyślał o powrocie do domu. Oczywiście nie jesteśmy w stanie zobaczyć wszystkich przyczyn ani widzieć ich przez cały czas. Jakże tragicznym rozczarowaniem byłoby jednak, gdybyśmy mogli zobaczyć Bożą fabułę na długo przedtem, zanim skończymy czytać książkę.

Grzech

Zdecydowanie najpoważniejsze krytyczne uwagi dzieci wynikają z istnienia grzechu. Problem w znacznym stopniu ustępuje, gdy pojmie się dokładną naturę grzechu. Jednakże oczekiwanie tak wnikliwego spojrzenia od dzieci, które odmawiają dorośnięcia, to trochę za dużo. Grzech jest przede wszystkim niedostatkiem, brakiem ukierunkowania na Boga w jakimś czynie. Albo, prościej, grzech jest wybrakowanym ludzkim czynem. Tak jak nie potrzeba ciasta na to, by powstała przyjemna i praktyczna dziura w obwarzanku, tak też nie potrzeba nic pozytywnego, by powstała przyjemna i pozornie praktyczna pustka w ludzkim czynie. Wada ta nie wymaga działania pierwszej przyczyny, Boga, właśnie dlatego, że jest wadą, brakiem czegoś. Pierwsza przyczyna musi być odpowiedzialna za wszystko, co istnieje; kłopot z tym złym ludzkim czynem polega właśnie na tym, że coś powinno w nim być, a tego nie ma. Jednym słowem, w przypadku tego braku ludzka wola nie potrzebuje pomocy od Boga.

Ponadto w grzechu znajduje się element pozytywny — samo materialne działanie — tak jak w obwarzanku znajduje się element pozytywny otaczający dziurę. W wypadku tego pozytywnego elementu musimy się cofnąć, poprzez ludzką wolę, do Boga. Przyjrzyjmy się temu na konkretnym przykładzie. Wszystko, co robi złodziej kieszonkowy, to włożenie ręki do kieszeni i wyciągnięcie portfela. Każdego dnia robimy kilka razy to samo, chociaż bez cienia podniecenia, które odczuwa kieszonkowiec. Rozważając sprawę od strony materialnej, widzimy, że w samych działaniach nie ma istotnie nic złego; z materialnego punktu widzenia wyciągnięcie portfela przez złodzieja jest o wiele doskonalsze w swym gładkim wdzięku od hałaśliwego grzebania po kieszeniach przez uczciwego człowieka. Różnica polega na tym, że kieszonkowiec wkłada rękę do kieszeni kogoś innego, by zabrać portfel, który nie należy do niego. To jest dokładnie brak uporządkowania. Bóg jest z pewnością ostateczną przyczyną działania materialnego w grzechu — On je powoduje, poruszając ku niemu w wolności ludzką wolę. Brak, element formalny, który tworzy grzech, nie jest spowodowany przez Boga. On tylko na niego zezwala, dopuszcza go.

Stawia to przed nami ostro problem wolności. Dlaczego Bóg zezwala na ten brak? Czemu nie uniemożliwia grzeszenia? Odpowiedź na te pytania jest bardzo, bardzo prosta: ponieważ tego zezwolenia wymaga godność człowieka.

Bóg mógłby nas uczynić fizycznie niezdolnymi do pogwałcenia praw, przez które jesteśmy prowadzeni do naszego celu; w takim wypadku moglibyśmy być zwierzętami lub roślinami, lub minerałami. Z pewnością nie bylibyśmy ludźmi. Mógł nas stworzyć jako posiadających wieczne szczęście, ale nie byłoby to tak po Bożemu hojne z Jego strony.Odebrałby nam w ten sposób możliwość przeżycia wierności i zwycięstwa, nieugiętej odwagi pozwalającej podnieść się po srogiej porażce. Stracilibyśmy możliwość wykazania się zasługami, odpowiedzialnością, możliwość osobistego spełnienia, wiary i nadziei — i wielu cnót; światła życia Chrystusa i wyjątkowej radości towarzyszenia Mu w Jego cierpieniach. Ktoś dobrze powiedział, że to możliwość grzechu umożliwiła życie świętych. Gdyż to dlatego, że ludzie mogą kłamać, oszukiwać, kraść, zabijać i zamieniać się w bestie, wielką zasługą jest życie w prawdzie, uczciwość, sprawiedliwość i czystość. Właśnie dlatego, że możemy nienawidzić tak zawzięcie i żyć tak samolubnie, ludzka miłość jest tak cenna. Tylko dlatego, że bramy piekła są dla nas szeroko otwarte, możemy pięściami rozwalać mury nieba.

Krótko mówiąc, przerażenie z powodu zła na świecie rodzi się w sercu tchórza. Jest po prostu skutkiem tej zniewieściałej postawy wobec życia, która proponuje jako ideał życiowy ciągłe hołubienie, niekończące się dni rozpieszczania, głaskania, ochrony. Jest to wizja życia, która wzdraga się przed dzieleniem z innymi znużenia i zniechęcenia walką, przed chwałą osobistego zwycięstwa, z powodu możliwości niepowodzenia.

Potęga Ojca wiecznego

W tym badaniu Bożej opatrzności po prostu przyglądamy się nagim faktom. Bezpośredni ogląd faktów posuwa nas teraz o krok dalej w naszej analizie natury Boga, kolejny krok w kierunku przyjęcia raczej przerażającej prawdy, która jednak leży u źródła naszej nadziei — prawdy o wszechmocy Boga. Gdyby nasz chwiejny intelekt, mimo faktów i niezbitych dowodów, był niezdecydowany, drżąc przed okropnością takiego pojęcia, mamy znowu dodającą otuchy deklarację nieomylnego autorytetu. Jednakże, mówiąc ściśle, autorytet nie jest w tej kwestii konieczny. Nasz rozum może sobie z nią poradzić sam. W rzeczywistości, gdy tylko zaczynamy rozumieć, co oznacza wszechmoc, intelekt otwiera szeroko ramiona, aby ją przyjąć.

Natura wszechmocy

Bogu nie przypisuje się mocy w takim znaczeniu jak to, że płótno ma możność stać się arcydziełem. Taka zasada biernego przyjmowania jest otwartym wyznaniem, że nie posiada się jeszcze doskonałości. W wypadku Boga jest to nie do pomyślenia. Mocy Bożej nie należy także rozumieć jak mocy malarza pozwalającej mu stworzyć arcydzieło. Jakkolwiek wielka byłaby taka moc, jest ona również utrzymywana w pokorze przez nieuniknione przyznanie się do niedoskonałości, bo ona także zakłada zmianę, ruch, przejście od możności do urzeczywistnienia. Jest to jasne wyznanie o przyjętej pomocy od innego poruszyciela, o zależności od niego. A Bóg jest zupełnie niezależny, całkiem nieporuszony.

Moc w Bogu musi być rozumiana jako wyjątkowa: jako zasada działania innych, która nie zakłada żadnej niedoskonałości. Nie można podać żadnego jej przykładu, gdyż nie istnieje ona nigdzie poza Bogiem. Moc stworzeń jest zaledwie cieniem świadczącym o istnieniu mocy Bożej.

Jednakże, wychodząc od świata, który znamy tak dobrze, możemy się wznieść do pewnego rodzaju wiedzy o Bożej wszechmocy. W naszym świecie stworzenia są zasadami działania, to znaczy mają moc dokładnie proporcjonalną do swojego urzeczywistnienia, swoich urzeczywistnionych możności. Nie mogę więc na przykład uczyć sztuki tańca baletowego, gdyż się na tym nie znam. Mogę uczyć innych tylko tego, co sam wiem. Człowiek może odcisnąć pieczęć inteligencji na swoim dziele tylko w takim stopniu, w jakim posiada inteligencję. Nie może zrodzić aniołów, nawet gdyby można było ich rodzić, gdyż sam nie cieszy się życiem aniołów. Bóg, jak już dowiedliśmy, jest czystym aktem, pełną doskonałością. Jego moc jest zatem całkowita, tak bezgraniczna jak Jego doskonałość, wszechmocna.

Jej „ograniczenia”

Wszechmoc Boża oznacza zatem, że Bóg może zrobić wszystko. Żartobliwe zarzuty, które wysuwa się przeciwko temu przymiotowi Bożemu, są nieszkodliwe dopóty, dopóki rozumiemy, że z założenia mają one być zabawne i że nie są w ogóle zarzutami, lecz sprzecznościami samymi w sobie. Mając to jasno w pamięci, możemy, już nieco znużeni okazywaniem cierpliwości, która jest naszą jedyną obroną przed kalamburzystą, przetrzymać takie pytania jak: Czy Bóg może uczynić rzeczy przeszłe teraźniejszymi? Czy może stworzyć przedmiot tak wielki, że nie będzie mógł go poruszyć? I tak dalej. W pewnym sensie zarzuty te pomagają lepiej zrozumieć wszechmoc. Uwypuklają jej prawdziwe znaczenie, mianowicie moc zrobienia wszystkiego, co może być zrobione, moc stworzenia wszystkiego, co może być stworzone. Albo, prościej, zrobienia wszystkiego, co nie powoduje sprzeczności. To, co powoduje sprzeczność, trzeba klasyfikować nie jako niemożliwe dla pewnej przyczyny stworzonej czy dla mocy Boga, lecz jako niemożliwe samo w sobie. Nie można stworzyć okrągłego kwadratu, pozbawiony duszy potwór doktora Frankensteina nigdy nie ucieknie ze stronic powieści, a stworzenie nie może być nieskończone, ponieważ w każdej z tych rzeczy zawarta jest jawna sprzeczność.

Szczęście Ojca wiecznego: istnienie szczęścia Boga

Ostatnie pytanie, którym trzeba się zająć w tej analizie natury Boga, pytanie, które pojawia się przed nami w naturalny sposób, gdyż dotyczy ważnego sensu istnienia: Czy Bóg jest szczęśliwy? Posępnym dewotom i dewotkom kilku ubiegłych stuleci — ludziom, dla których religijność łączyła się ze srogimi minami lub zrezygnowanym wzdychaniem — pytanie to wydawało się w bardzo złym guście. Mówienie — czy nawet teoretyczne rozważanie — o szczęściu w odniesieniu do Boga było podobnie ordynarne jak plotkowanie, że król cierpi na niestrawność. Zgodnie z tym niebo powinno być ukazywane jako reprezentacyjny salon, ponury i roztaczający atmosferę powagi, z przerażonymi aniołami chodzącymi na paluszkach po korytarzach i lękliwie oczekującymi gwałtownego gniewu Boga, rozjuszonego jak ofiara podagry.

Natura szczęścia Boga

Racjonalnie nie da się tego absolutnie wytłumaczyć — jak taka myśl w ogóle mogła powstać. Prosta analiza szczęścia pokazuje, że wymaga ono natury intelektualnej, posiadania dobra oraz świadomości tego posiadania. W konsekwencji pies czy kot nigdy nie dozna szczęścia. Może być zadowolony, może mieć zaspokojone pragnienia, ale nie będzie o tym wiedział. Innymi słowy, zwierzę jest niezdolne do tego aktu refleksji, który umożliwia nam oglądanie samych siebie. Oczywiście człowiek może mieć dużo dobra i nadal być zupełnie nieszczęśliwy przez to, że koncentruje się na rzeczach, których nie ma, lub przez to, że żyje w pewnego rodzaju nieświadomości odnośnie do rzeczy, które posiada. Jednak w wypadku Boga bycie nieszczęśliwym jest całkowicie niemożliwe: jest On najwyższą inteligencją, najwyższym dobrem i doskonale poznaje samego siebie, swoje dobro, wiecznym i nieprzerwanym aktem. Nasze szczęście zatem, jak wszystkie inne nasze doskonałości, jest jedynie mglistym odbiciem pełnego, nieskończonego, niewysłowionego szczęścia Boga. Przygnębienie, narzekania, zły nastrój czy chandra po prostu nie mogą istnieć w Bogu, ponieważ smutek, wada, niedoskonałość są wykluczone ze względu na samo pojęcie boskości.

Nasz niewielki udział w tym przelewającym się Bożym szczęściu tworzy wieczne szczęście nieba. W rzeczywistości szczęście Boga zawiera w sobie wszelkie inne szczęście. Wszelkie pragnienie istniejące w każdym innym szczęściu, niezależnie od tego, czy prawdziwe, czy fałszywe, istniało wcześniej, pełne i w o wiele wznioślejszy, boski sposób, w szczęściu Boga.

Świętemu Tomaszowi wydawało się tak ważne, aby ludzie widzieli, że Bóg jest szczęśliwy, iż sporządził listę niezwykle mocnych porównań w nadziei, że jakaś malutka iskierka uśmiechu Boga rozjaśni najczarniejsze dni ludzkiego życia. Porównał jasne, przenikliwe, przejrzyste piękno ludzkiego szczęścia kontemplacji z nieustannym kontemplowaniem przez Boga Jego własnej, nieskończenie doskonałej natury i wszystkich innych natur; trwałe, mocne, twórcze szczęście, które należy do działań ludzkich, ze szczęściem stworzenia świata i rządzenia nim przez Boga. Od tego, co można by nazwać ziemskim szczęściem — przyjemności, bogactwa, siły, wysokiej pozycji, sławy — przeszedł do nieskończonej radości Boga w sobie samym i Jego stworzeniach, do nieskończonej wystarczalności Boga, do Bożej wszechmocy, do wiecznego królestwa Boga, do powszechnego podziwu świata stworzonego. Porównania są niezdarne, ale powinny wyeliminować z umysłów ludzi potworną karykaturę posępnego Boga.

Dom, któremu przewodzi tak szczęśliwy Ojciec, jest świetnym miejscem do życia. Gdziekolwiek On jest, jest dom. Teraz, dopóki jesteśmy w drodze, jest on prowizoryczny, jak namiot pospiesznie rozbity na noc — ale przecież jest domem. Gdy podróż naszego życia się skończy, ten szczęśliwy Ojciec da nam pełne szczęście, które przygotowywał dla nas przez całą drogę, patrząc daleko w przyszłość, ku wieczności. Dać szczęście narzekającym, krytycznym, niesprawiedliwym dzieciom — to jednak dla tego najbardziej przezornego, najszczęśliwszego z ojców coś wyjątkowo trudnego. Jeśli będą pozostawać przy niewłaściwym osądzie, który powstał w ich infantylnych umysłach, i zdawać się na zniekształcone informacje, nikt na to nic nie poradzi.

Niewielka wiara, bardziej posłuszna akceptacja dalekosiężnego spojrzenia Ojca — oto cała różnica między szczęściem i nieszczęściem. Zaakceptowanie tego dalekosiężnego spojrzenia opatrzności nie wiąże się z odrzuceniem najsłabszej ze wszystkich inteligencji, ludzkiego umysłu; nie jest niewolniczą kapitulacją najwyższej zdolności człowieka. To prawda, że intelekt człowieka ma prawa — prawa, których nie można zakwestionować bez zakwestionowania naszego człowieczeństwa, naszego przekonania o wyższości nad światem nierozumnym. Ma on prawo domagać się, by nie być pogwałcanym; by te prawdy o naturze Boga nie były przeciwne rozumowi ani z nim sprzeczne. Ma również ograniczenia, ograniczenia wyraźnie cechujące stworzenie skończone. Sprzeniewierza się sobie, gdy spodziewa się lub żąda zrozumienia nieskończoności. To infantylne, gdy się domaga, by Ojciec nie widział dalej niż najmniejsze z Jego dzieci.

Podsumowanie

Intelekt jest zmuszony do przyjęcia wniosków, które omówiliśmy w tym rozdziale — zmuszony faktami, prostym trzymaniem się fundamentalnych praw rządzących myśleniem i istnieniem. Te wnioski, co więcej, są wzmocnione jasnymi oświadczeniami nieomylnego autorytetu. Pojawiające się wciąż zarzuty odnoszące się do tych wniosków nie mówią jednak, że w owych wnioskach można dopatrzyć się jakiejś sprzeczności; nie ma w nich nic przeciwnego rozumowi, a jedynie coś, co go przerasta. Mamy tu bowiem do czynienia z tajemnicą — jak zawsze, gdy chodzi o działanie Boga. Pojąć tajemnicę może wyłącznie umysł, który jest zdolny pojąć nieskończoność. Nadajemy tym zarzutom większe znaczenie nie przez dodatkową argumentację, lecz przez to, że stoimy na głowie i mamy świat tak blisko przed oczami, iż odwrócona jest cała skala wartości. Trudności wydają się kolosalne tylko wtedy, gdy stajemy się ślepi na prawdę.

Odpowiedzi dla dzieciŚwiat bez Ojca

Niewdzięczne dzieci mają szczęście, że gwałtowność ich błędnych sądów nie może unicestwić pełnego życzliwości ojcostwa Boga. Urojony świat, który dla siebie budują, jest okropnym domostwem; ale zawsze istnieje pocieszająca świadomość, że to tylko iluzja. Dzieci, odrzucając Ojca jako zupełnie nieudolnego, biorą na siebie Jego pracę — zajmują swoje dziecięce umysły kierowaniem domem, którym jest świat; i załamują się, mając ją podjąć, gdyż człowiek zawsze załamuje się w obliczu zadania, które jest dla niego zbyt wielkie. Koniec końców próbują uciec z tego domu–świata, którego wszystkie drzwi i okna wcześniej zanegowali. Niektórzy z nich zanegują samo istnienie Ojca, sam szkielet domu, obracając w gruzy jego ściany prosto na własne głowy, by uciec w chaos bez porządku i sensu. Są niezrównoważonymi dziećmi, które się upierają, że zabawki są istotą życia. Są dziećmi przerażonymi, których towarzyszem zabaw jest rozpacz. Są dziećmi toczącymi wojnę z Bogiem, ze światem i nade wszystko z samymi sobą — wojnę rodzącą nienawiść, która uwalnia śmiercionośny jad przeciwko nim samym. Są dziećmi świata bez Ojca.

Dzieci u siebie w domu

Jest to tylko, dzięki Bogu, świat ich wypaczonych umysłów. W rzeczywistości dzieci Boga są w domu nawet podczas tej trudnej podróży do nieba. Ściany domu–świata są nierówne, niewykończone, prymitywne, ale w tym domu jest pogoda, odwaga, pokój oraz szacunek dla samego siebie, do którego dzieci mają prawo; jest to wytwór przezornego Ojca. Zamiast paniki w obliczu chaosu jest cichy spokój całkowicie ufnych dzieci, bo jest tu Ojciec, którego przezorne oczy przeszukują długie horyzonty wieczności. Tutaj nie ma strachu i rozpaczy, bo inteligencja i moc Ojca są zabezpieczeniem. Niepowodzenie, nieszczęście, zniechęcenie, choroba, a nawet sam grzech mają sens w Bożym projekcie rzeczy. Jest tutaj ta zdrowa równowaga, która uznaje sukces, chwałę, wysoką pozycję, szczęście, zdrowie tylko za etapy w Bożym planie — etapy, które być może nie mają większego znaczenia niż ich przeciwieństwa. Jest tutaj pokój, bo jest tu porządek, a także najwyższy szacunek dla samego siebie i największa przychylność okazywana bliźniemu. Wynikają one z uczestniczenia w Bożej opatrzności i w godności przyczynowości oraz z tego, że sami panujemy nad naszymi duszami — mającymi przed sobą przyszłość, o którą się troszczymy.

<< rozdział V rozdział VII >>