Komentarz do Summy teologii – rozdział III Niewysłowiony

Ograniczenia mowy

To, że ślepiec nie jest w stanie śledzić z niespokojną bezsilnością, jak jego kruche słowa pokonują niebezpieczną drogę do umysłu innego człowieka, nieporadne i przygniecione ciężkim brzemieniem myśli, przynosi mu bez wątpienia pewne korzyści. Nie może on jednak także zauważyć, że wiadomość została przekręcona lub jej sens wypaczony wskutek nieporozumienia albo że słowo straciło po drodze swoją wagę i jest bez znaczenia. Traci więc oczywiście nieocenioną możliwość natychmiastowego wysłania mnóstwa innych posłańców w nadziei, że choć jeden bezpiecznie dotrze do celu. Nie może też uzupełnić niezdarnego słowa wymownym spojrzeniem, wdzięcznym uśmiechem, szczerym gestem, które mówią o wiele więcej niż słowo.

O tym, że słowa są marnymi posłańcami, świadczy gorliwe wsparcie, którego im udzielamy, ilekroć jest to możliwe. Kiedy muszą pozostać same — w liście, telegramie czy książce — stawiamy je z lękiem i drżeniem; lecz wtedy są najlepszymi posłańcami, jakich mamy, więc wykorzystujemy je maksymalnie. Kiedy zaś zawodzą, szybko się przekonujemy o naszej beznadziejnej zależności od nich.

Gwałtowność uczuć

A one zawodzą. Człowiek rozgniewany do tego stopnia, że bełkocze, może być tak wściekły, iż nie będzie w stanie wykrztusić słowa, ale może się też zdarzyć, iż nie znajdzie słów wystarczających na to, by pomieścić pioruny, którymi chce ciskać. Osobie zżeranej przez nienawiść zamyka usta gorycz zbyt wielka, by wyrazić ją w słowach; tchórz pada ofiarą nienazwanych lęków, lęków tak głębokich i gwałtownych, że trudno je będzie nazwać kiedykolwiek. Te uczucia, i wiele innych, poruszają w człowieku coś, na co brak słów, czemu nasz język stawia granice, dlatego z konieczności pozostają uwięzione w sercu swojej ofiary. Walka człowieka z nimi musi więc być zawsze samotna.

Niewiedza słuchaczy

Turysta zmuszony przez swoją nieustępliwą niezależność do zrezygnowania z opieki biur turystycznych przewodnika odkrywa wkrótce zupełnie inny rodzaj niepowodzenia słów. Może stracić panowanie nad sobą i ochrypnąć, zanim coś mu zacznie świtać w głowie, ale w końcu zauważy, że wykrzykiwanie słów we własnym języku nie przynosi żadnego rezultatu. W podobnej, lecz znacznie bardziej kłopotliwej sytuacji znajduje się profesor, którego słowa odbijają się od studentów. Może się wydawać, że noszą kamizelki myśloodporne — skoro przykład, ilustracja, przeciwstawienie, powtarzanie synonimów nie mają najmniejszego wpływu na mur bezmyślności, chroniący ich umysły przed staraniami profesora. Lecz te trudności w porozumiewaniu się nie są niemożliwe do przezwyciężenia. Czas, cierpliwość i praca powinny je pokonać. Istnieje jednak inny przypadek niepowodzenia słów, którego nie zdoła pokonać żaden wysiłek.

Wzniosłość pojęcia

Nieudolnym przykładem niemożności wciśnięcia w ramy słów tego, co niewypowiedzialne, może być niemal namacalna cisza towarzysząca momentowi ostatecznego rozstania kochających się osób — tej chwili, gdy cały ciężar mowy przenosimy na mocny i długotrwały uścisk dłoni, rozpaczliwe przytulenie się lub nieutulone milczenie łez. Wiele zostaje tu przekazane, ale są to rzeczy zbyt święte, zbyt głębokie, zbyt szerokie dla słów. Inny przykład to tajemniczy moment dojrzałości umysłowej, kiedy intuicja rozumu dostrzega, że antynomie się łączą, ale wciąż pozostają odrębne; zrozumienie, które musi zawsze pozostać zupełnie osobiste, ponieważ przekracza słowa. Lecz jeśli ludzka miłość rzeczy stworzonych i ludzkie poznanie tych rzeczy wznoszą się na wyżyny zbyt wzniosłe dla ciężkich kroków słów, to ludzka miłość nieograniczoności niestworzonego i ludzkie poznanie tej nieograniczoności najwyraźniej wznoszą się na poziomy, gdzie słowa są niemal profanacją idei, które starają się wyrazić. Światło może być tak ostre, że niszczy wzrok, dźwięk tak głośny, że przytępia słuch; i może być prawda tak wielka, że wymyka się posłańcom prawdy, którymi są słowa. Jest nią prawda o Bogu.

Rzeczy, na które w filozofii brakuje słów

Istnieje więc nieskończona przepaść między rzeczami, na które brak słów, bo są dla nich zbyt niskie, zbyt irracjonalne, i niewysłowionymi rzeczami, które są zbyt wzniosłe, zbyt pojmowalne dla ram mowy. Przepaść ta nie zatrzymuje jednak współczesnego filozofa, który ma tak duże doświadczenie w tropieniu sprzeczności i wyśmiewaniu logiki. Zasypał tę przepaść, czyniąc z niewysłowionej boskości rzecz, na którą brak słów.

Nieznany Bóg chrześcijan

Malowany przez niego obraz chrześcijańskiego Boga jest tak odrażający, że może każdego doprowadzić do ateizmu. Farba, której używa do malowania, nie została jednak wyciśnięta z tubek faktów, lecz jest raczej swobodnym, bezcielesnym wytworem oszalałej wyobraźni. Chrześcijański Bóg jest dla niego uosobieniem absolutyzmu tyrana, a nasze dzisiejsze poglądy polityczne nie dopuszczają przecież czegoś takiego. Ludzie nie pozwalają się traktować jak niewolnicy, marionetki Boga podobnego do cezara, Boga żyjącego w epikurejskiej szczęśliwości, podczas gdy jego podwładni spędzają życie w nędzy. Jakim on jest bogiem, mówią, skoro rządzi głupiej niż zdeprawowany członek skorumpowanego aparatu politycznego? Ich bóg musi się stale zmagać, nawet bez powodzenia, ze złem albo się go wyprą. Nie mają zrozumienia dla obłudnego boga, który przykrywa dogłębne zepsucie człowieka pogodnym płaszczem zaufania, jednak owym zepsuciem się nie zajmuje. Jeśli bóg nie walczy ze złem, nawet złem fizycznym, lecz raczej udaje, że zła nie ma, to żaden z niego bóg i poradzimy sobie bez niego.

Przestarzały

Współczesny filozof protestuje przeciwko Bogu tak bardzo, że wzbudza podejrzenie, iż ma trudności w przekonywaniu samego siebie; im dłużej i głośniej protestuje, tym słabsze są podawane przez niego powody. Twierdzi na przykład, że Bóg powinien się zmieniać, jeśli nie tak często jak moda, to przynajmniej tak często jak epoki. A zatem w jednej epoce jakaś idea Boga jest w pełni przekonująca, podczas gdy w kolejnych do zadowolenia ludzi konieczna jest całkiem nowa. Żadna wiara nie utrzymuje własnej boskości niezmienionej przez pokolenia; ludzkość się zmieniła, więc nasz Bóg też musi się zmienić. Chrześcijańska koncepcja Boga jest staromodna, odległa, nieelastyczna; przedstawia ona Boga niezdolnego do uczestniczenia w sprawach ludzi, znajdującego się zdecydowanie ponad nimi oraz niemartwiącego się o nich zbyt osobiście, na co wskazuje konkret doświadczenia.

Ciągła zmienność świata

Nasz świat się zmienił. Poglądy ludzi się zmieniły. Nasze instrumenty badawcze zostały ogromnie usprawnione, metody zdobywania informacji są lepsze i dokładniejsze, a konkretny obszar zainteresowań zupełnie inny, gdyż rzeczy, których szukamy i które odkrywamy, nie były przedmiotem poszukiwań naszych chrześcijańskich przodków. Potrzebujemy nowego boga. Nasza filozofia jest dzisiaj inna; dzisiejsi filozofowie nie są teocentryczni, lecz homocentryczni. Interesuje ich przede wszystkim człowiek, nie Bóg; mają nową koncepcję nadprzyrodzoności, Biblii i Chrystusa. Oczywiście niewiele w niej miejsca na nadprzyrodzoność, Biblię czy Chrystusa, ale ma jedną niezbędną właściwość — jest nowa. Aby jej dorównać, musimy mieć nową koncepcję boga. Ponadto doświadczamy dynamiczności świata, rzeczywistości; nie są one stałe, lecz stanowią tajemniczy nurt niosący nas ku doskonałościom, których istnienia nie podejrzewamy. Z tego zmienionego punktu widzenia absolutny Bóg chrześcijan po prostu nie wystarcza.

Nie marionetka, lecz pan

Chirurg plastyczny od filozofii, który nie waha się zrobić Bogu liftingu, nie może też być zadowolony z takiego człowieka, jakiego ów Bóg stworzył. Produkt końcowy mógłby sprawić, że oburzona matka zaprzeczyłaby swemu macierzyństwu i nikt by jej za to nie winił. Człowiek nie jest już marionetką i niewolnikiem Boga. Jest najwyższym panem świata. Widocznie nic pośredniego nie istnieje. Jednak na tak wyniosłej pozycji wygląda on jak zmokła kura. Zło fizyczne, choroba i śmierć są jego największymi nieszczęściami; to znaczy jest on tak ogromnie bezbronny, że musi przemykać się przez życie w ciągłym strachu przed złym stanem zdrowia, uderzeniem w głowę czy odgłosem wystrzału, które zupełnie zniszczyłyby jego i jego szczęście. Jest ignorantem, który się godzi, by jego wiedzę ograniczała podejrzliwa akceptacja historii, bezładne informacje naukowe i niejasne wnioski wynikające ze zbiorowej opinii ludzkiej, chociaż dopuszcza też, że irracjonalnym wsparciem stanie się dla niego owo uczuciowe coś, zwane doświadczeniem religijnym. Jeśli ta nieświadoma, przerażona istota korzysta z nieszczęsnego przywileju patrzenia poza zmierzch dzisiejszego dnia, jej wzrok skupia się na celu jej całego, wypełnionego grozą życia — na nicości, a wrota rozpaczy otwierają się na oścież.

Zrozpaczony pan

Filozoficzny chirurg plastyczny może czule objąć spojrzeniem wynik swojej operacji; z pewnością nikt inny nie mógłby tego zrobić, a już na pewno nie filozof, którego interesuje przede wszystkim prawda. Cena jest o wiele za wysoka, by uszczęśliwić współczesnego filozofa. Monstrum, które stworzył, nie jest chrześcijaninem; w samej rzeczy nie jest wcale człowiekiem. Zafałszowanie człowieka, rzekomo wprowadzone przez chrześcijaństwo, rozpoczęło się o wiele za późno, by można je nazwać chrześcijańskim; chrześcijaństwo powstało przed szesnastym wiekiem. Filozoficzny chirurg plastyczny rozpoczął od usuwania nieistniejącej skazy, a skończył na całkowitym zeszpeceniu obrazu Boga, którego skarby były tak głęboko ukryte w niezwyciężonej twierdzy jego duszy, iż były bezpieczne przed wszystkimi z wyjątkiem niego samego. Umysł tego „obrazu Boga” mógł przekroczyć granice zmysłów, czasu i przestrzeni, a jego celem było życie wieczne, i był to cel o wiele więcej warty od walk, klęsk, zniechęcenia i zniweczonych nadziei — od tego wszystkiego, z czym musiał się zmagać w ciągu swego życia. Ta stworzona przez współczesną filozofię rzecz, na którą brak słów, nie jest człowiekiem, jaki jest nam znany — jakiego ludzie i Bóg znali od początku.

W jeszcze mniejszym stopniu Bóg atakowany przez współczesną filozofię jest tym Bogiem, którego istnienie udowodnił Tomasz, o czym mówił poprzedni rozdział tego tomu. Znany Tomaszowi Bóg chrześcijański nie jest istotą, przed którą rozumny człowiek cofałby się z przerażeniem; Bóg ten to raczej ktoś urzekający serce człowieka, istota, dla której człowiek opuściłby wszystko i stracił życie, aby zdobyć wszystko i ocalić życie. To Bóg, którego niewysłowiona natura i orędzie zajmowały przez stulecia umysły i serca ojców Kościoła, doktorów i teologów; który był natchnieniem świętych, odwagą męczenników, czystością dziewic, miłosierdziem wszystkich ludzi; to był Bóg, który wyszedł z łona Maryi, by umrzeć na krzyżu, aby ludzie mieli życie w obfitości.

Niewysłowiony Bóg

Takiego Boga warto znać. W tym rozdziale zamierzamy Go opisać przynajmniej na tyle, byśmy mogli dostrzec Jego boskość, choć jeśli chodzi o Jego bogatą osobowość, będzie to zupełnie niewystarczające. Możemy opisać człowieka, opowiadając o jego ciemnych włosach, niebieskich oczach i długim, kołyszącym się kroku, jednakże doskonale zdajemy sobie sprawę, że tylko głęboka zażyłość, trwała przyjaźń, a może nawet tylko pełna poświęcenia miłość mogą sprawić, iż naprawdę poznamy drugiego człowieka. Tak też opisujemy Boga jako prostego, całkowicie doskonałego, dobrego, nieskończonego, wszechobecnego, niezmiennego, wiecznego, jednego, choć dobrze wiemy, że tylko wieczne oglądanie i niekończąca się miłość mogą rozproszyć mgłę, która okrywa wyżyny boskości przed umysłem człowieka.

Doskonałości Boga — ogólnie

Ta lista doskonałości Bożych nie jest w żadnym wypadku wyczerpująca. Będziemy się dowiadywać o Bogu coraz więcej, analizując dalej Jego naturę. Będzie to jedynie streszczenie, krótkie wprowadzenie. Należy jeszcze powiedzieć o wiedzy Boga, o Jego woli, miłosierdziu, opatrzności i sprawiedliwości. Zajmiemy się tym w kolejnych rozdziałach książki.

W tym rozdziale przedstawimy poszczególne przymioty Boga, które w sposób najbardziej oczywisty można wywnioskować na podstawie dowodu na istnienie Boga, omówionego w ostatnim rozdziale — dowodu na istnienie u źródeł porządku świata pierwszego nieporuszonego poruszyciela, pierwszej, niczym niespowodowanej przyczyny, bytu absolutnie koniecznego, bytu absolutnie doskonałego, najwyższej inteligencji.

Należy zaznaczyć, że wiedzy o tych doskonałościach Bożych nie uzyskaliśmy dzięki „doświadczeniu religijnemu”. Nie są one projekcjami stanów wiary czy autohipnozy, eterycznymi uniesieniami poety ani wytworami bujnej wyobraźni pobożnych dusz; nie są rezultatem jakiegoś poglądu, epoki ani teorii politycznej lub naukowej. Są ścisłymi wnioskami, implikacjami określonego faktu. A słowo „implikacja” należy rozumieć w ścisłym znaczeniu: bycia zawartym, ukrytym w czymś, co zostało dowiedzione wcześniej. To prawda — to słowo ma też inne znaczenia; znaczenia, które otacza niezdrowa bladość chytrości, tchórzostwa i nieczystości, unikające jasności światła bezpośredniego języka, by krążyć po korytarzach sugestii, aluzji, mówienia nie wprost lub dwuznacznego.

Znaczenie, w jakim używamy tego słowa tutaj, jest jaskrawe jak piasek w słońcu, czyste jak zapach morza; jest to znaczenie, w jakim na przykład stwierdzenie „Chrystus był Synem Człowieczym” implikuje macierzyństwo Maryi. W tym samym znaczeniu z faktu, że jestem człowiekiem, wynika, że jestem zwierzęciem rozumnym; że skoro ta osoba jest kobietą, to nie jest mężczyzną. Są to nieuniknione wnioski, których zasadność opiera się całkowicie na zasadności ich założeń.

Prostota

Najbardziej oczywistym wnioskiem, jaki wynika z dowodów na istnienie Boga jest wniosek, że Bóg w żadnym znaczeniu nie jest bytem złożonym; jest On całkowicie prosty. Zanim przejdziemy do udowodnienia oczywistego charakteru tego Bożego przymiotu prostoty, warto byłoby szczerze przyznać, że zrobiliśmy z prostoty coś tak dziwnego i sprzecznego samego w sobie, iż Bóg może uważać przypisywanie Mu tego konkretnego przymiotu za wątpliwy komplement. Między prostymi rzeczami, nad którymi się litujemy lub którymi gardzimy z powodu ich prostoty, i prostymi rzeczami, dla których mamy głęboki szacunek i podziw, istnieje wielka różnica. Prostaczek to ktoś, kto z powodu braku umiejętności lub możliwości niewiele wie, podczas gdy niezwykle prosta suknia jest wynikiem najwyższych umiejętności i nieograniczonych możliwości. Prostota wypracowania dziecka jest czymś zupełnie różnym od prostoty wdzięcznej swobody słownej mistrza pióra. W jednym wypadku postrzegamy prostotę jako oznakę niedoskonałości, w drugim jako znamię geniuszu; w obu wypadkach mamy rację, ale należy dostrzec, że używamy słowa „prosty” w zdecydowanie różnych znaczeniach.

Prostota jest oznaką niedoskonałości i tak pozostanie w świecie rzeczy stworzonych, w którym doskonałość należy mierzyć w kategoriach możliwości i ich realizacji. Człowiek stoi na szczycie wszechświata materialnego właśnie ze względu na swe liczne możliwości; jego życie jest bogatsze i pełniejsze, gdy więcej z tych możliwości zostaje zrealizowanych, gdy uzyskuje jeszcze większe możliwości — jednym słowem, proporcjonalnie do większej złożoności jego życia. Może spoglądać zazdrosnym okiem na kota śpiącego w słońcu na oknie — życie kota jest takie proste. Lecz ta zazdrość nie jest rzeczywista; żaden człowiek nie chciałby spędzić życia, śpiąc zwinięty w kłębek, szczególnie na oknie.

Niemniej jednak ten bogaty potencjał, ta podstawa złożoności tworzącej doskonałość rzeczy stworzonych, sam jest stanem niedoskonałości. Implikuje niedoskonałość; jest deklaracją, że coś jeszcze można zdobyć, że istnieje pustka czekająca na wypełnienie przez kogoś lub coś innego. Byt niemający żadnych możliwości, lecz będący tylko czystym urzeczywistnieniem, który jest źródłem wszelkich możliwości, jako jedyny unika piętna niedoskonałości i jest wolny od zasadniczego elementu złożoności. Jest on zupełnie, całkowicie prosty; jest to byt, który nie otrzymuje niczego, natomiast daje wszystko. Prostota, którą tak podziwiamy i cenimy w rzeczach stworzonych, która ma posmak geniuszu, nie jest tak naprawdę żadną prostotą, lecz zaledwie jej pozorem. Ludzie zdołali stworzyć zgrabną całość z różnorodnych elementów i oddajemy honory wytworzonemu w ten sposób blademu obrazowi boskości.

Powiedzenie, że Bóg jest prosty, oznacza konkretnie, że nie jest On w żadnym znaczeniu złożony. Nie jest On ciałem, nie ma ciała; nie jest złotym cielcem ani malowanym bożkiem. Nie ma boskości, tak jak człowiek ma człowieczeństwo; On jest boskością. Jego natura nie jest kielichem wypełnionym po brzegi istnieniem. On nie jest pełen życia; On jest istnieniem, jest życiem. Nie ma rodzinnych kłótni bogów; w Bogu nie ma niczego, co byłoby podstawą nieporozumień w boskiej naturze. Bóg nie tyje ani nie chudnie, ani też nie robi się czerwony na twarzy. Jego myśl nie jest, jak nasza, ciągiem pojęć, ponieważ w Bogu nie ma niczego przypadkowego, przemijającego, nieistotnego. Ponieważ jest prosty, nie może łączyć się z czymś innym, jak cukier łączy się z kawą, a tlen z wodorem. Nie może być zanurzony w biernej masie materii jak Bergsonowski élan vital ani tracić swego życia na walkę o wolność w katuszach podobnych do wysiłków dzieciaka usiłującego obudzić się ze snu. Bóg jest prosty, ponieważ jest pierwszym, zupełnie niezależnym źródłem wszelkich bytów.

Doskonałość

Moment największego skupienia doskonałości świata nastąpił w małym domku w Nazarecie, kiedy archanioł Gabriel pozdrowił Niepokalaną Dziewicę; jednak nawet to wzniosłe towarzystwo naznaczone było niedoskonałością — ograniczeniami, które dotykają wszelkie stworzenie. Anioł miał możliwości kolejnych myśli, których nie wykorzystałby przez całą wieczność. Dziewica miała nierozwinięte możliwości umysłu i serca, będące zarówno zadaniem, jak i chwałą ludzkiej natury; niedoskonałość ich obojga tkwiła w ograniczonym charakterze ich natur. Natura anielska, podobnie jak ludzka, ma bowiem ograniczenia. Najbardziej intymnym obrazem nieograniczonej doskonałości Boga, obrazem, do którego człowiek ma dostęp na ziemi, jest obraz Madonny z boskim Dzieciątkiem w ramionach; jest tu bowiem cała doskonałość ludzkiej natury wraz z jej nieuniknionym ograniczeniem, a także niezgłębiona otchłań bezgranicznego źródła wszelkiej doskonałości.

Po prostu w Bogu nie ma miejsca na niedoskonałość. Nie ma w Nim możliwości do zrealizowania, ponieważ wszystkie możliwości muszą być realizowane przez coś innego niż one same. Jest On absolutnie niezależny, ponieważ jest pierwszy; wszystko jest zależne od tej pierwszej Przyczyny, która nie może być zależna od czegokolwiek, jeśli nie ma przestać być pierwsza. Co więcej, ma On w sobie doskonałości wszystkich innych rzeczy, które kiedykolwiek istniały, będą istnieć, a nawet mogłyby istnieć. Jeśli nie będzie On ich przyczyną, nie będą mogły istnieć; Bóg nie może być przyczyną doskonałości, które nie są już w jakiś sposób Jego.

Potencjalnie, formalnie i uwznioślająco

Kiedy zagłębiamy się w szczegóły, argument za całkowitą doskonałością Boga wydaje się wiązać z trudnościami nie do pokonania. Jeśli będziemy próbowali wyobrazić sobie Boga jako łączącego wściekłość wilka i wzruszające oddanie jamnika, piękno młodości i pokój starości, majestat zachodzącego słońca i spokój nocy, doprowadzimy się do obłędu. Dlaczego jednak mielibyśmy próbować w taki sposób myśleć o boskości, skoro tak staramy się tego unikać, gdy myślimy o stworzonym wszechświecie? Wiemy, że ojciec ma w sobie wszystkie doskonałości ludzkiej natury swojego syna i dokładnie w ten sam sposób. Gdyby chcieć wyrazić to za pomocą określenia technicznego, trzeba by powiedzieć — co podpowie nam każdy początkujący filozof — że ojciec ma te doskonałości formalnie. Jesteśmy całkiem pewni, że żołądź zawiera doskonałości dębu, ale nie próbujemy sobie wyobrażać potężnego pnia i sztywnych liści dębu, wtłoczonych w maleńkie ścianki żołędzia. Wiemy, że te doskonałości nie istnieją w żołędziu w taki sam sposób jak w dębie; znajdują się one w żołędziu nie formalnie, lecz potencjalnie, w zalążku. Nie wahamy się przypisać doskonałości wiersza jego autorowi, ale nie popełniamy bezsensownej pomyłki i nie oczekujemy, że umysł poety będzie trącić stęchlizną, pożółknie ze starości lub pokryje się kurzem na półce biblioteki. To nie poeta wyrywa się z ust przerażonego dziecka na lekcji wymowy. W tym wypadku poeta posiada doskonałości swojego wiersza, ale w sposób nieporównywalnie wyższy, uwznioślający.

Właśnie w taki — uwznioślający — sposób doskonałości wszystkich stworzeń znajdują się w Bogu; jest On przyczyną ich wszystkich, one w Nim są — nie potencjalnie, nie identycznie, lecz uwznioślająco. Wniosek, że cała rzeczywistość jest Boża, jest zupełnie prawdziwy. To, co widzimy w świecie istnienia, piękna, dobra, łaski i całej reszty, pochodzi od Boga, który jest pełen doskonałości. Stworzenia mają udział w doskonałości Boga, uczestniczą w niej. Była to prawda bliska sercom Franciszka z Asyżu i Marcina de Porres. Dzięki niej wszystkie nierozumne stworzenia i cały świat ludzi możemy uważać za list od ukochanego, który trzeba czytać powoli i z czułością, trzeba wciąż do niego wracać i troskliwie przechowywać, aż jego autor osobiście objawi wszystkie cuda, które nie dały się zmieścić między wierszami. Słusznie więc siła sztormu, niewinność dziecka, cisza wiejskiego zmierzchu powinny poruszać nas do głębi bytu — są to bowiem cienie przechodzącego koło nas Boga.

Zauważmy tu dla ścisłości, że mówimy tu o przymiotach Bożych w podwójnym znaczeniu, często nie uświadamiając sobie tej różnicy. Kiedy orzekamy te atrybuty pozytywnie — jak dzieje się, gdy mówimy o Jego prostocie i doskonałości — mówimy wówczas jedynie analogicznie. Znaczy to, że nie zamierzamy przypisywać ich Bogu dokładnie tak samo, jak przypisujemy je ludziom, lecz w sposób nieskończenie wyższy. Z drugiej strony, kiedy orzekamy je negatywnie, twierdząc na przykład, że jest On niezłożony i pozbawiony wszelkiej niedoskonałości, mówimy wtedy dosłownie, jednoznacznie, i oczekujemy, że nasze słowa zostaną przyjęte bez zastrzeżeń.

Dobro

Inna przestroga, której nie można tu pominąć, dotyczy kwestii, czy nasze pojęcie przymiotu, o którym dyskutujemy, jest całkowicie ścisłe. Otóż mówienie o dobroci Boga rozumianej na sposób świętoszkowaty jest odrywaniem dyskusji od rzeczywistości i nadawaniem jej okropnego smaku. Nasze rozumienie słowa „dobro” nie różni się od rozumienia słowa „byt” niczym więcej niż tylko posmakiem bycia chcianym. Mianowicie rzecz może być dobra, chciana, o tyle, o ile jest możliwa lub o ile myślimy, że jest możliwa. Można do niej dążyć i się nią cieszyć tylko wówczas, gdy posiada byt. Nie pragniemy samochodu, który by można złożyć i schować do portfela. Możemy dostrzec zalety służącego mającego pięć rąk, ale nie dajemy ogłoszenia, że szukamy kogoś takiego. Odczuwamy jednak rzeczywiste pragnienie rzeczywistych rzeczy — przyjaciół, kanapki z szynką, nowych ubrań, wiedzy. To właśnie ten posmak bycia chcianym, nadawany bytowi przez dobro, jest źródłem wszelkiego działania.

Działanie jest wobec tego dążeniem do chcianej rzeczy, do czegoś dobrego. Znudzenie natomiast, przeciwnie, jest brakiem poznawania dobra i zainteresowania nim. Znudzenie to najkrótsza droga do stagnacji znanej ze świata istot żywych. W rzeczywistości każda rzecz na świecie do czegoś dąży — ma swój cel. Konkretnie cel ten jest wypełnieniem, doskonałością, całkowitym spełnieniem danego stworzenia; każde stworzenie jest dobre o tyle, o ile jest, a lepsze o tyle, o ile zbliżyło się do swego celu. Krótko mówiąc, rzecz jest dobra na tyle, na ile jest rzeczywista. Zmyślenie, wada, nieumiejętność nie mają w sobie nic upragnionego, ponieważ nie ma w nich niczego rzeczywistego. Lecz Ten, Który Jest, przyczyna całej rzeczywistości, Byt doskonały, jest największym dobrem, gdyż to On jest najbardziej rzeczywistym Bytem. To nie tak, że On ma dobro; On raczej jest dobrem, jako że jest rzeczywistością. Jego dobro jest wzorem każdego innego dobra, z Jego dobra rodzi się wszelkie inne dobro; całe pozostałe dobro jest podobieństwem, uczestnictwem, ograniczoną miniaturą nieograniczonej dobroci Boga.

Ze względu na ten posmak bycia chcianym, który dobroć dodaje do bytu, Bóg jest najbardziej upragniony i godny miłości. Dlatego jest prawdą, że wszystko we wszechświecie dąży niecierpliwie do tego celu dobra, każdy na własny sposób: człowiek, idąc czujnie niebezpieczną drogą poznania i miłości, zwierzęta za pomocą niezawodnego dążenia instynktu, świat nieożywiony ślepym, ciężkim krokiem konieczności materialnej, pozbawionej wszelkiego poznania. Każde stworzenie we wszechświecie jest bowiem pobudzane do działania przez cel, jakim jest jego własna doskonałość — cel, który nie jest niczym innym jak podobieństwem, obrazem, odzwierciedleniem dobroci Boga.

Nieskończoność

Dobroci Boga nie należy w żaden sposób ograniczać, podobnie jak nie należy ograniczać żadnego innego przymiotu Bożego. Jak może istnieć ogrodzenie, po którego drugiej stronie nie ma niczego, absolutnie niczego? Czy jest coś rzeczywistego, czego nie ma Bóg, co pozwoli oznaczyć miejsce, w którym ogrodzenie musi się zacząć? Stawianie ograniczeń jest w istocie uznawaniem możliwości — zrealizowanych lub możliwych do zrealizowania. Jeśli nie ma możliwości, ograniczenie jest sprzecznością samą w sobie. A w Bogu nie może być możliwości, bo możliwość zakłada zależność. Bóg nie uzyskał istnienia ograniczonego naturą ludzką, zwierzęcą czy anielską; On nie uzyskał go w ogóle. On jest. Idea uzyskania jest ideą zmiany, urzeczywistnionej możliwości, doskonałości w ramach ograniczeń — czegoś, co w wypadku Boga jesteśmy zmuszeni wykluczyć ze względu na nasz dowód na Jego istnienie. On — i tylko On — jest nieskończony, bo tylko On jeden jest pierwszy, nie otrzymuje od nikogo, a daje wszystkim.

Wszechobecność

W bardzo rzeczywistym znaczeniu ten całkowicie nieograniczony Bóg przekracza granice wszechświata. Jest On w każdym jego miejscu, ale nie jest w nim zawarty. Wszystko we wszechświecie pochodzi od Boga; istnienie jest Jego właściwym skutkiem. Tam, gdzie cokolwiek istnieje, On jest. Zrozumiejmy to dobrze: tu nie chodzi o Boga, który najpierw powołuje wszechświat do istnienia, a następnie pozostawia go jego losowi. Bóg nie klepie nas w plecy, gdy opuszczamy narożnik nicości, by wskoczyć na arenę życia, i nie pozostawia nas wystawionymi na ciosy, podczas gdy sam wykrzykuje porady, które w niczym ich nie łagodzą. Istnienie należy do Boga; dopóki trwa istnienie, dopóty wspiera nas ręka Boga, tak jak matka podtrzymuje swoje niemowlę, a gardło śpiewaka jego śpiew. Bóg — i tylko Bóg — jest wszędzie, gdyż jedynie On jest nieskończony, jest pierwszą przyczyną wyjaśniającą każdą istniejącą rzecz.

Wszechobecność Boga, podobnie jak wszystkie Jego doskonałości, nie jest czymś zimnym i abstrakcyjnym, niemającym dla ludzi żadnego znaczenia. Jej znaczenie dla życia ludzkiego jest niewyczerpane. Konkretnie oznacza to na przykład, że Bóg znajduje się w przypływie morza, cichym spokoju wzgórz i dolin, chłodnym, orzeźwiającym deszczu, ostrym smaganiu zamieci. W miastach jest obecny w zgiełku tłumów i ryku samochodów, w walce o zadowolenie, życie i szczęście, w majestatyczności wieżowców. Nie jest On wyłączony ze zmęczonych, sennych godzin nocy, z pośpiesznej aktywności poranka, z miłości i kłótni, z ukrywanych zmartwień i całkowitego przywiązania, poświęcenia i spokoju, przenikających dom. W wypadku nas wszystkich Bóg znajduje się bliżej nas niż my sami siebie. Każda istniejąca w nas rzecz — od każdego uderzenia serca po każde pragnienie, każdą myśl, każde działanie — wymaga nie tylko istnienia Boga, lecz także Jego stałej obecności. Innymi słowy, wszystko, co rzeczywiste, musi mieć Boga jako swoje wyjaśnienie, fundament, przyczynę każdej chwili swojej rzeczywistości.

Tomasz ujmuje to wszystko zwięźle i pięknie, gdy mówi, że Bóg jest w świecie, w każdej rzeczy i każdej osobie na świecie, przez swoją istotę, bo jest przyczyną wszystkiego; przez swą obecność, bo wszystkie rzeczy są odkryte i widoczne dla tej inteligentnej przyczyny; przez swoją moc, od której wszystko zależy i której wszystko podlega.

W tej koncepcji jest majestatyczność, która odmienia ziemię. Błędna przesada filozofii Wschodu sprawia, że ludzie chodzą ostrożnie, obawiają się bowiem, że depcząc po istocie żywej, depczą duszę człowieka. My się nie obawiamy, że podepczemy duszę człowieka lub Boga, choć żyjemy w świecie tętniącym boskością. Możemy oddać prawdziwy hołd każdej istocie, ponieważ jest w niej obecny sam żywy Bóg, podtrzymujący jej istnienie. W tej koncepcji jest widoczny lęk przed poruszaniem się w atmosferze przesyconej boskością, przed ogarnięciem nas przez Boga, przeniknięciem przez nieskończoność. Jest to jednak koncepcja dająca odwagę i pocieszenie, których nie zapewnia żadne inne źródło. Świat dopuszczamy jedynie do powierzchni naszego życia; przyjaciołom wolno wejść do kilku pokoi naszego pałacu; miłość otwiera bramy tak szeroko, jak dane nam jest je otworzyć — tak szeroko, jak gesty czy niezdarne, jąkające się, niedoskonałe słowa mogą otworzyć nasze dusze, tak dalece, jak poświęcenie i przywiązanie mogą trzymać te bramy otwarte. Tylko Bóg może chodzić swobodnie po najskrytszych korytarzach naszej istoty. I robi to. Gdyby Jego tu nie było, nie moglibyśmy istnieć.

Pesymistyczny panteizm Wschodu, do którego nasza współczesna filozofia przybliża się każdego dnia, zniekształcił prawdę o intymnej obecności Boga do tego stopnia, że utożsamia wszystko z istotą boską. Takie założenia dają podstawy do pesymizmu. Wszystkie zniekształcenia są błędne, a to jest tak idiotycznie błędne jak utożsamienie obrazu w lustrze ze mną samym lub niezdolność do dostrzeżenia różnicy między poetą i jego wierszem. Żadna z rzeczy stworzonych przez Boga nie jest istotą boską; są one raczej odbiciami Boga, rezultatami Bożej przyczyny, a ich realność zależy od niej w każdej chwili.

Niezmienność

Tej intymnej obecności Boga w świecie nie należy również mylić z udręczonym, zmiennym, rozwijającym się bogiem współczesnych ludzi, który toruje sobie drogę do doskonałości wśród walk wszechświata, zmieniając się, gdy my się zmieniamy, i stając się lepszym, gdy my wzrastamy. Bóg jest całkowicie niezmienny. Zmiana jest bowiem tylko urzeczywistnieniem możliwości, uzyskaniem czegoś nowego lub utratą starego. W Bogu nie może być możliwości, nie może On niczego utracić ani uzyskać. Jest On czystym urzeczywistnieniem, czystym bytem posiadającym wszystko. On — i tylko On — jest ponad zmianami, gdyż tylko On jest pierwszy, niezależny od czegokolwiek innego, wolny od wszelkiej możliwości.

W oczach współczesnego filozofa to określenie czyni Boga kompletnie statycznym. Jeśli jest prawdziwe, to znaczy, że Bóg jest nudny, pogrążony w zastoju, podupadający. Kierujące nim powody nie różnią się od powodów wstrętu nowojorczyka do podróżowania, pobłażliwości Anglika wobec Europy kontynentalnej czy rozbawienia amerykańskiego turysty na widok dziwacznych wygłupów reszty świata. W swoim małym świecie rzeczy stworzonych współczesny filozof widzi jasno, że postęp wymaga zmiany, a niezmienność jest blisko spokrewniona ze stagnacją i rozkładem. Chodzi o to, że jest on tak zaściankowy, iż osądza wszystko, nawet Boga, według standardów świata stworzonego. To prawda, w świecie nieurzeczywistnionych możności zmiana jest ściśle związana z doskonałością; ale jest też prawdą, że taki świat jest nie do pomyślenia bez Bytu w pełni urzeczywistnionego — Bytu, który jest czystym urzeczywistnieniem, w którym nie ma możności, który nie może tracić i uzyskiwać, lecz jest czystym płomieniem doskonałości. Taki Byt nie znajduje się w stanie statycznej inercji. Jego aktywność jest tak intensywna, że jakakolwiek zmiana w niej jest niemożliwa.

Wieczność

Ten Bóg się nie zaczął; nie może też się skończyć, ponieważ zarówno początek, jak i koniec świadczą o zmianie, uzyskaniu czegoś lub utracie, o niedoskonałości, zależności. On — i tylko On — jest wieczny: wieczny absolutną, zupełną wiecznością boskiego, niezmiennego Bytu.

Jedyność

Oczywiście istnieje tylko jeden taki Bóg. Więcej niż jeden zakłada, że istnieje jakaś podstawa pozwalająca na odróżnienie — coś, co jedna rzecz ma, a inna nie. Temu zaś Bogu nie brakuje niczego. Gdzie kończyłaby się nieograniczona nieskończoność, aby inna nieskończoność mogła się rozpocząć? W jaki sposób nieskończona doskonałość i samo działanie, którym jest Bóg, mogłyby mieć początek lub koniec, a więc ograniczenie? On jest jeden, odrębny od świata skończonych, ograniczonych stworzeń, a mimo to głęboko w nim obecny. Jak mówią piękne słowa liturgii: „Królowi wieków, nieśmiertelnemu, niewidzialnemu, jedynemu Bogu niechaj będzie chwała i cześć na wieki wieków”.

Współcześni bogowie, na których brak słów

To jest Bóg odrzucony przez współczesnych filozofów. Tysiące ludzi, którzy złapali się na blichtr ich słów, odwróciło się od jedynego Boga i zwróciło się do bogów współczesnej filozofii. Co się im oferuje?

Bóg subiektywny

Jedna grupa filozofów proponuje boga subiektywnego, będącego naszym własnym dziełem. Dla niektórych spośród nich taki bóg byłby jedynie projekcją naszych stanów podświadomości lub społecznych i rasowych upodobań. Jego twórcami mieliby być przeważnie ludzie słabi, uciskani, przygnębieni, dla nich bowiem bóg jest kompensacją poczucia niższości. Ci filozofowie mówią, że człowiek ponadprzeciętny nie potrzebuje tego ochłapu, ale inni, którzy wciąż pozostają dziećmi, muszą mieć jakiś trwały znak schronienia, jakie dają rodzice, i do którego mogą uciec, gdy życie zaczyna ich przerastać. Inni mówią o deifikacji człowieczeństwa: bóg to duch ludzi, świata ludzkości czy istot żywych, zebrany we wspólnych i idealnych doświadczeniach. Jeden z tych filozofów mówi, że tę koncepcję bóstwa najlepiej oddają takie terminy jak „alma mater” czy „Wuj Sam”! Jeszcze inni twierdzą, że nasze bóstwo jest stworzonym przez nas zlepkiem cech świata osobliwie przypominających nasze cechy. A może jest to wyższa rzeczywistość, do której się odwołujemy, gdy pojmujemy jakąś prawdę lub postępujemy zgodnie ze szlachetnym odruchem. Są to doktryny, w które amerykańskie uniwersytety wierzą od A do Z!

Bóg skończony

Druga grupa filozofów oddaje głos na boga skończonego — nie subiektywnego, lecz takiego, który potrzebuje naszej pomocy, który jest podtrzymywany przez świat, którego interesy na świecie są zagrożone. Bóg nie może być nieskończonym, wszechmocnym, statycznym absolutem, jeśli ma działać i mieć dla nas znaczenie. Wybierają boga, który miał początek, ale nie będzie miał końca. Który nie jest stwórcą i nie jest nieskończony, lecz który się zaczął z ludzkością i wraz z nią się rozwija — ideał gromadzący w sobie dokonania ludzkości.

Ostatecznie obie te grupy poglądów są czystym ateizmem. Imię boga jest maską mającą ukryć szpetną twarz doktryny; obie są zdecydowanie sprzeczne z twardymi faktami. W obu słychać żałosny ton — ton słabości i lęku. W tej tezie widoczna jest samotność ludzi próbujących znaleźć pociechę w tłumie, gromadzących się razem w nadziei, że nadadzą jakiś sens — nie wielości ludzi, ale bóstwu; samotność ludzi, którzy nie tylko są słabi, ale usiłują rozpaczliwie uciec od lęku przed życiem, przed wolnością, przed działaniem.

Bóg nierozwinięty

Trzecia grupa robi kolejny krok w stronę obłędu, opowiadając się za rodzajem boga podlegającego zmianom, nierozwiniętego. Bóg jest doskonałością w procesie, zasadą wszystkiego, co przedziera się w kierunku doskonałości poprzez materię; ale ta zasada jest zmienna, ponieważ wszystko, co rzeczywiste, podlega procesowi stawania się. Inni przedstawiciele tej grupy utrzymują, że ten bóg jest kolejnym, wyższym stopniem, jakością empiryczną trochę większą od tego, co znamy największego; innymi słowy, istota boska jest mechanicznym zającem, który kusi ludzkie charty do beznadziejnego pościgu aż do utraty tchu. Być może ten nierozwinięty bóg jest skończonym światem dążącym do boskości; może ten bóg jest ewolucją; może jest duchem rozumnego porządku. Nazwij to, jak chcesz. Ale nie waż się robić z tego boga!

Bóg panteistyczny

Czwarta grupa współczesnych filozofów opowiada się otwarcie za bogiem panteistycznym. Jedni mówią, że Bóg jest siłą życiową tożsamą z człowiekiem i wszechświatem. Inni bezwstydnie utrzymują, że ontologiczna odrębność bytów nie istnieje; a to oznacza — jeśli w ogóle cokolwiek znaczy — że jestem moim psem i mój pies jest Bogiem dokładnie tak samo jak ja. Związek między Bogiem i wszechświatem jest organiczny.

Te dwie ostatnie grupy reprezentują brutalny pesymizm Orientu niezakończony logicznym wnioskiem; logicznie rzecz biorąc, opinie te powinny prowadzić do bezdennej rozpaczy i proponować samounicestwienie jako cel ludzkiego życia. Obie otwarcie gwałcą fakty; na tej podstawie wszechświat oczywiście nie może istnieć. Ważne, byśmy pamiętali, że każdy z tych czterech współczesnych poglądów na temat Boga popierają naukowcy szanowani na swoich uniwersytetach i okrzyknięci czołowymi myślicielami.

Wieczny kryzys

Bóg — nie tylko Jego istnienie, lecz także poznawanie Go oraz miłość i nienawiść do Niego — ma zasadnicze znaczenie dla myśli i życia w każdej epoce. Ludzie wszystkich wieków z pewnością wiele rozmyślali o Bogu, gdyż z pewnością wiele rozmyślali o celu, do którego mogliby kierować swoje życie. Kryzys w wypadku wielu z nich przez liczne wieki wiązał się tylko z wiernością, dotykał raczej serca niż głowy. Trudność polegała na oparciu się powabowi kuszących bocznych ścieżek, proponowanych przez świat, i na mocnym trzymaniu się drogi, o której wiedzieli, że jako jedyna jest prawdziwa. Ten kryzys będzie się pojawiał w życiu ludzi zawsze, bo jest to kryzys grzechu. Niektórzy nie zdobyli się choćby na odrobinę odwagi, by się mu przeciwstawić. Inni poniosą tę samą klęskę, ale ich problem — a także problem ich wszystkich godnych współczucia naśladowców — polega nie na braku odwagi potrzebnej do uznania prawdy o Bogu i Jego prawa, lecz na braku odwagi koniecznej do pozostania wiernym przyjętej prawdzie, mimo że potępia ona ich postępowanie.

Współczesny wybór

Obecnie, tak jak zawsze, kryzys wierności, kryzys grzechu istnieje nadal. Jednak dzisiaj, coraz częściej, wręcz niepokojąco często, ludzie muszą stawiać czoła innemu kryzysowi — kryzysowi wyboru, dotykającemu bardziej głowy niż serca. Poznanie prawdziwego Boga, oddanie serca tylko Jemu, staje się dla nich trudne, gdyż współcześni przywódcy ustanowili fałszywych bogów i zażądali — wykorzystując wszelkie wpływy, jakie dają im ich stanowiska, wykształcenie, umiejętność wypowiadania się — by ludzie klękali przed nimi i im oddawali cześć.

Ocena

Wybór proponowany człowiekowi dwudziestego wieku sprowadza się do wyboru między bogiem ludzkim, bogiem nieludzkim i Bogiem boskim. Ludzki bóg jest wytworem subiektywnych uczuć lub wspólnego ciążenia ku unicestwieniu osobowości. Przybiera on alternatywne postacie osobistego odczucia, humanitaryzmu lub predestynacji. Bóg nieludzki może być nieuchwytnością procesu noszącego nazwę ewolucji lub absurdem panteizmu. Bóg boski jest Bogiem chrześcijańskim, którego przymiotom przyjrzeliśmy się w tym rozdziale. Między tymi trzema bogami nie ma oczywiście racjonalnego wyboru. Dwaj pierwsi nie mają rzeczywistych ani racjonalnych podstaw. Są rażącym pogwałceniem faktów, do jakiego można było dojść jedynie w wyniku odrzucenia rzeczywistości, rozumu i nadprzyrodzoności. Ten zaś trzeci Bóg jest nieodpartą prawdą.

Z ludzkiego punktu widzenia wybór można konkretnie sformułować. Pierwszy ofiarowuje natychmiastowe i całkowite unicestwienie spowodowane miażdżącą siłą predestynacji. Człowiek znaczy tu mniej niż trybik w maszynie. Unicestwienie może też być związane z mglistą przyszłością ludzkości, która ze względu na człowieczeństwo odrzuca człowieka. Drugi proponuje ucieczkę od życia w słodkie słówka subiektywizmu z jego obietnicą niezawodnego unicestwienia po śmierci. Trzeci domaga się godności indywidualnego człowieka i jego wiecznie istotnego charakteru; wymaga, aby człowiek, w pełni odpowiedzialny i mający oczy szeroko otwarte, tworzył swój osobisty los, który się nigdy nie zakończy. Ten ostatni jest jedynym Bogiem, prostym, doskonałym, nieskończonym, niezmiennym, podtrzymującym wszechświat i obecnym w głębiach wszystkiego, co istnieje.

<< rozdział II rozdział IV >>